poniedziałek, 30 marca 2015

"Morderca bez twarzy" Henning Mankell

Henning Mankell to pisarz ceniony i lubiany. W końcu i ja postanowiłam zapoznać się z jego twórczością. Porwałam z biblioteki pierwszą część przygód Kurta Wallandera i jestem z tego faktu zadowolona.

Główny bohater jest policjantem, któremu posypało się życie prywatnie - żona go zostawiła, nie ma kontaktu z córką, zaniedbuje ojca. Zaczyna prowadzić sprawę brutalnego morderstwa pewnego małżeństwa - mąż ginie na miejscu, żona umiera w szpitalu, a w ostatnich minutach życia wymawia tylko jedno słowo: "zagraniczny". Szwedzka policja z Kurtem na czele próbuje znaleźć winnego tych śmierci. Na jaw wychodzą tajemnice zmarłego mężczyzny, który jak się okazuje, prowadził podwójne życie. W trakcie rozwiązywania sprawy coraz wyraźniej zarysowuje się wątek uchodźców, zwłaszcza, kiedy ginie Somalijczyk, co policjantom tylko dokłada pracy, a mediom daje pretekst do nagonki. Akcja jest żwawa, kolejne wydarzenia wprowadzane są płynnie, a całość domyka zaskakujące w swej prostocie zakończenie.

Kurt Wallander to dość złożona postać - z jednej strony łamiący przepisy twardziel, z drugiej wrażliwy mężczyzna, który tęskni za żoną, troszczy się o córkę i ma wyrzuty sumienia z powodu zaniedbania ojca. W pracy aktywny, chwyta się każdego tropu, nawet poszlakowego, trzyma pieczę nad zespołem policjantów i nawet, kiedy problemy się mnożą, wychodzi cało i z honorem z każdej sytuacji. No dobrze, prawie z każdej. W życiu prywatnym się gubi, ale nie poddaje się, walczy do końca o każdego, na kim mu zależy, a także próbuje odnaleźć swoje szczęście.

Książka napisana naprawdę dobrze. Nie nudzi, nie zniechęca zbędnymi opisami. Akcja wartka, postaci zarysowane w ciekawy sposób. W trakcie czytania nie przytłacza nadmiar wątków obyczajowych. Jest to przyzwoity kryminał policyjny z dobrze prowadzoną sprawą. Pozycja warta polecenia każdemu, kto z Wallanderem jeszcze nie miał do czynienia.

czwartek, 26 marca 2015

"Cień gejszy" Anna Klejzerowicz

Kolejne spotkanie z książką autorstwa Anny Klejzerowicz. I to zdecydowanie najlepsze spotkanie. Z przyjemnością wróciłam do starych, dobrych znajomych, których poznałam w "Sądzie ostatecznym". Emil Żądło, razem ze swoją partnerką Martą zapadli mi w pamięć, jako przesympatyczna para, która hobbystycznie pakuje się w kłopoty. Tak jest i tym razem.

Wszystko zaczyna się w momencie, w którym do Emila dobiegają niepokojące wieści, że publikuje na forach internetowych idiotyzmy dotyczące japońskich drzeworytów. Potem zaczyna się seria dziwnych telefonów - to głuchych, to z pogróżkami. Wszystko komplikuje się w chwili, kiedy chłopak podszywający się pod Emila na forach zostaje zamordowany. Giną kolejne osoby, a wszystko kręci się dookoła sztuki japońskiej z początku XX wieku. Emil z Martą, Zebra z małżonką Marią i cała pozostała gdańska policja próbują dowiedzieć się, kto za tym wszystkim stoi, dlaczego popełniane są te przestępstwa i jaki mają związek z gejszą znajdującą się na drzeworytach. W książce przeszłość miesza się ze współczesnością. Autorka nawiązuje do historii Japonii, dostarcza informacji o sztuce tego kraju (zwłaszcza o drzeworytach barwnych), a także wplata tragiczną historię jednej miłości i niewyjaśnionych śmierci sprzed wieku.

Całość czyta się dobrze, akcja wciąga, przeplatające się wątki są sensowne, a czołowe postaci prowadzone są konsekwentnie i niezmiennie uroczo. Książka ma dobre tempo, nie dłuży się, nie ma zbędnych i nużących opisów. Godna polecenia powieść, bardzo klimatyczna. Z niecierpliwością czekam na kolejną książkę o perypetiach Emila i jego przyjaciół.

piątek, 20 marca 2015

"Autorka" Jacek Skowroński, Maria Ulatowska

"Autorka" to książka napisana przez dwóch pisarzy - Marię Ulatowską i Jacka Skowrońskiego. Dwa różne światy, dwa różne style pisania, a jednak stworzyli wspólną, całkiem dobrą pozycję łączącą kryminał z powieścią obyczajową. Nie sięgam po książki, które mają większą liczbę autorów, więc był to dla mnie pewien rodzaj eksperymentu. I cieszę się, że się na niego zdecydowałam.

Nie lubię, kiedy wątki obyczajowe górują nad kryminalnymi, a w "Autorce" są zachowane właściwe proporcje. Najpierw wątki kryminalne, morderstwa, praca nad sprawą, a dopiero na dalszym planie miłość, przyjaźń, szukanie swojego miejsca na ziemi. To jest zdecydowanie na plus.

W książce splata się kilka wątków, które się zazębiają. Mamy pisarkę Justynę Sobolewską, która wydaje kolejną książkę, bierze udział w swoich spotkaniach autorskich i świetnie sobie radzi w życiu zawodowym - przy okazji kompletnie nie radząc sobie w życiu prywatnym. Mamy policjanta Piotra Zawadę, który jest świetny w swojej pracy, ale też sypie mu się życie rodzinne i zawodowe. Mamy profilerkę Ewelinę Zaczeską, która wspiera policjantów w rozgryzieniu seryjnego zabójcy, a jednocześnie próbuje ułożyć sobie życie uczuciowe. Mamy przyjaciółkę Justyny, Słodziaka, która poznaje mężczyznę swojego życia. I mamy policjantkę Katiuszę, która nie potrafi się odnaleźć w swoim życiu, a na dodatek zawodowo gra nieczysto. Pojawiają się też mniej znaczące postaci, które można było spokojnie pominąć. Ot chociażby Krzysztof. Po co został stworzony? Nie mam pojęcia. Za to całkiem zgrabnie został przedstawiony malarz, którego historia misternie wpleciona dodaje smaczku i tajemniczości powieści.

Podobnie jest z akcją. Morderstwa, cała ich otoczka, rozwiązywanie spraw - to jest w porządku. Wszystko kręci się dookoła pisarki, obok zwłok kobiet policjanci znajdują łódki z papieru, złożone ze stron jej książek. Giną kobiety, które biorą udział w jej spotkaniach autorskich. Dodatkowo w akcję wplecione są wspomnienia tajemniczego chłopca, które są największym (a zarazem najbardziej przerażającym) atutem książki. Podobnie jak postać Maksa Barona, który nawiązuje wirtualną znajomość z naszą autorką. Jednak pojawia się też wątek z wyjazdem Zawady do Gdańska, który do całości pasuje, jak pięść do oka.

Po przeczytaniu książki mam mieszane uczucie. Przyznaję, że końcówka zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Już dawno nie czułam takiego dreszczyku przy czytaniu i nie przewracałam tak nerwowo stron, żeby dowiedzieć się kto za tym stoi. A zarazem przez całą akcję czułam pewnego rodzaju zagubienie, za dużo wątków, za dużo osób, za dużo zbędnych elementów. Momentami przytłaczająco. Sam zamysł naprawdę dobry, realizacja tegoż zamysłu też przyzwoita, czyta się szybko i przyjemnie, ale gdzieś coś nie zagrało. Za duży bałagan, najprawdopodobniej wynikający z tego, że jednak pisały dwie osoby i się kilka razy pogubiłam.

Jednak książkę polecam. To jedna z tych pozycji, które trzeba samemu przeczytać i ocenić.

poniedziałek, 16 marca 2015

"Świat nie jest taki zły" Halina Kunicka, Kamila Drecka

Lubię poznawać muzykę od kuchni. Książkę znalazłam na półce brata i postanowiłam sprawdzić, jaka tak naprawdę jest pani Halina Kunicka, co mówi o sobie, o swojej rodzinie, o występach i robieniu kariery. Na okładce znalazłam informację, że "Świat nie jest taki zły to rozmowa pełna poruszającej szczerości, z ogromnym ładunkiem emocjonalnym". Zazwyczaj takie opisy są mocno przesadzone, ale tym razem...

Tym razem ta rozmowa właśnie taka jest. Kamila Drecka poprowadziła ją w cudowny sposób, a piosenkarka odpowiadała szczerze, skromnie i wywołując ogromne emocje w czytelniku. Książka zaczyna się wspomnieniem dzieciństwa. Są tam przedstawione bolesne momenty, trudne chwile, które oczami dziecka wcale się takie nie wydawały. Jest ból i śmierć, ucieczki i szukanie swojego miejsca na ziemi. A także miłość, ogromna miłość rodzicielska, walka o rodzinę. Piękny obraz mamy pani Haliny, cudowne wspomnienie ojca i ojczyma.

W dalszej części pani Kamila podpytuje o początek kariery. Jak to się stało, że piosenkarka wystąpiła pierwszy raz na scenie, dzięki komu to się stało, jaki był udział mamy w życiu zawodowym artystki. Pojawiają się tematy pierwszych miłości, pierwszego męża, pierwszych dalekich wypraw zawodowych. Aż w końcu pojawia się we wspomnieniach Lucjan Kydryński - drugi mąż, najlepszy przyjaciel i najbliższy człowiek piosenkarki. Jego osoba przewija się do końca - a wspomnienia dotyczą ich wspólnego życia, wychowania syna, kariery męża, momentów, w których ich ścieżki się zawodowo stykały, wspólnych wyjazdów, aż wreszcie czasu choroby, w końcu rozstania. Wszystko przedstawione z prostotą, z uroczą szczerością. Tam, gdzie miało być pozytywnie wyszło bardzo pozytywnie, tam, gdzie miało być smutno i nostalgicznie, wyszło smutno, ale nie tragicznie. Pani Halina Kunicka jawi się w swojej opowieści, jako dobry, spokojny człowiek, który przyjmuje życie takim, jakie jest. Nie stara się na siłę go upiększać, jest blisko rodziny, ale nie ingeruje w  prywatność najbliższych, jest świetną piosenkarką, świadomą siebie i tego, co robi dla innych, ale kariera nie jest dla niej najważniejsza. Artystka pięknie ubiera w słowa swoje myśli, nie ma tu zbędnego patosu, nie ma gwiazdorzenia. Przez całą rozmowę miałam wrażenie, że czytam o życiu skromnej, zamkniętej w sobie, wrażliwej kobiety, której los dał od życia bardzo dużo, która świetnie to wykorzystała, ale mimo koncertowania po świecie i zrobienia kariery w kraju pozostała sobą - cudowną żoną, matką, babcią, przyjaciółką.

Halina Kunicka opowiada też o artystach, z którymi miała okazję współpracować, o tych, od których uczyła się zawodu, o tych, dzięki którym zdobyła sławę i o tych, którzy byli, są i będą dla niej najważniejsi.

Mówi też pięknie o miłości, samotności, odnajdywaniu samej siebie w obliczu straty bliskiego człowieka. W całym wywiadzie pada mnóstwo ważnych wspomnień, ciepłych słów.
Bardzo ciekawa pozycja, obowiązkowa dla fanów Haliny Kunickiej. I dla każdego, kto chce poznać jej życie, dowiedzieć się, co ją kształtowało, co miało wpływ na jej życie, co sprawiało jej radość, a co było przyczyną smutku. Polecam!

czwartek, 12 marca 2015

"Miasto Śniących Książek" Walter Moers

Na początku mój wzrok przykuł tytuł. Pomyślałam sobie, że książka o mieście książek musi być cudowna. Następnie przypatrzyłam się okładce i wtedy już wiedziałam, że muszę ją przeczytać. I przeczytałam...

Jest to niezwykła powieść o smoku Hildegunście Rzeźbiarzu Mitów, który dostaje od swojego ojca poetyckiego utwór. W zasadzie dzieło. Ba! Arcydzieło. Najdoskonalej napisane, wzbudzające niesamowite emocje i wpędzające w przekonanie, że nie da się napisać nic lepszego. Smok  wyrusza na poszukiwanie autora tegoż dzieła i trafia do Księgogrodu. Księgogród to miejsce, w którym każdy zajmuje się książkami, a książek jest nieskończenie wiele. Są tam książki piękne i brzydkie, zadbane i rozlatujące się, spokojne i atakujące, a także książki latające, gryzące, patrzące jednym okiem i analfabetyczne książki terrorystyczne. Świat przedstawiony jest światem cudownie fantastycznym i żyją w nim różne dziwne stwory. Największą sympatią obdarzyłam buchlingi, które to wybierają sobie imiona poetów i uczą się na pamięć całej ich twórczości. Nasz smok za to przemierza antykwariaty, ulice, piwnice... potem i katakumby i inne szyby podziemne, uchodzi cało z niebezpiecznych sytuacji, aż w końcu spotyka... ale o tym trzeba przeczytać samemu.

Niesamowitą zabawę z tekstem musiała mieć tłumaczka, jedno z wielu miejsc w tekście, które mnie zachwyciło:
"Uwolnił cmok swe usta od jej ust i usiadł chrzęst na rozklekotanym krześle. Podniósł szelest papier i obserwował go mrug.
- Czy to jego testament? - spytał och.
Westchnęła stęk.
- Nie odziedziczymy więc posiadłości Dunkelstein, tylko stary taboret do dojenia? - Rzucił prast papier do kominka, gdzie trzask spłonął. Zaśmiał się heh i splunął smark na podłogę.
Zapłakała szloch."

Poza tym autor wplótł w tekst tyle aluzji, ukrytych znaczeń, czy umieścił w nim tylu znanych pisarzy, że niesamowitą rozrywką jest rozgryzanie kto jest kto. A przewija się i Ojahnn Golgo van Fontheweg, Perla La Gadeon, czy Eseila Wimpershlaak. Sprytne, prawda?
 W tekście pojawiają się też odniesienia do współczesnej twórczości, do tego, co ma szansę się wybić i odnieść na rynku największy sukces.
"Problem polega na tym: Aby zarobić pieniądze, dużo pieniędzy, nie potrzebujemy wcale wspaniałej, nieskazitelnej literatury. To, czego potrzebujemy, to miernota. Tandeta, szmelc, towar masowy. Więcej i coraz więcej. Potrzebujemy coraz grubszych, nic nieprzekazujących książek. Liczy się tylko sprzedany papier. A nie słowa, które się na nim znajdują."  I gdyby się tak zastanowić, czy to nie jest zjawisko szeroko rozpowszechnione? Czy przypadkiem nie jest tak, że w dużej mierze to, co się najlepiej sprzedaje, to średniej jakości papka literacka?

"Miasto Śniących Książek" urzeka. Nie jest to lektura trzymająca w niesamowitym napięciu, zdarza się kilka stron, które nudzą i zmuszają do zrobienia sobie przerwy, ale jest to lektura tak urocza i pełna wdzięku, że te mniej ciekawe momenty można spokojnie wybaczyć. I po prostu przetrwać. Autor wykreował świat fantastycznych postaci, jedne się lubi, innych się nie znosi, ale niemalże wszystkie wzbudzają szereg emocji. Bardzo się cieszę, że książka wpadła w moje ręce i, że miałam okazję przejść cały Księgogród ze smokiem Hildegunstem i zobaczyć jego oczami miasto, w którym książka jest najważniejsza i w którym wszystko kręci się dookoła książki. Magiczna lektura dla tych, co kochają czytać.

środa, 4 marca 2015

"Tam gdzie spadają Anioły" Dorota Terakowska

Książki Doroty Terakowskiej są specyficzne - mądre, poruszające i przekazujące pewne prawdy, nad którymi trzeba przystanąć, zastanowić się. "Tam gdzie spadają Anioły" to niezwykła opowieść o Aniołach, które chronią, czuwają i kierują naszym życiem.

Mała Ewa ma smutne dzieciństwo. Tata cały czas zajmuje się komputerem, mama oddaje się sztuce. Dziewczynka, mimo, że ma dopiero 5 lat, bawi się sama, nie absorbuje rodziców, nie prosi ich o nic. Sama po sobie sprząta, sama przygotowuje sobie kakao. Jedynie babcia, która mieszka w pobliżu dba o to, że Ewa jadła kolację i w rozsądnych godzinach kładła się spać. Pewnego dnia dziewczynka widzi przelatujące Anioły, chce je pokazać mamie, ale mama jest tak pochłonięta swoimi zajęciami, że zbywa córkę. Mała Ewa wybiega na dwór obserwować niecodzienne zjawisko, oddala się od domu i wpada w pułapkę. Okazuje się, że w tym samym czasie nie tylko dziewczynce przytrafia się nieszczęście, ale też jej Anioł Stróż zostaje poturbowany i traci swoje skrzydła. Od tego wydarzenia dziewczynce co chwilę przytrafiają się wypadki. W końcu dzieje się tak źle, że Ewa z całą rodziną próbują odnaleźć Anioła i pomóc mu, żeby wrócił i na nowo zaczął czuwać nad dziewczynką.

Jest to magiczna historia, pełna ciepła, pełna wyjątkowych chwil. Dziewczynka jest niezwykłą, zmieniającą bieg wydarzeń osobą, która chce pomóc swojemu Aniołowi i umożliwić mu odzyskanie jego skrzydeł. Autorka pokazuje, jak zmieniają się relacje w rodzinie w obliczu trudnych chwil i, że tak naprawdę dopiero nieszczęście sprawia, że człowiek docenia to, co naprawdę w życiu ważne. W dzisiejszych czasach pęd za karierą, komputery dominują w naszym życiu, uczucia są spychane na bok, a ludzie nie zawsze zdają sobie sprawę z tego, ile tracą. O tym właśnie jest ta książka, o odnajdywaniu siebie i prawdziwych wartości.

Styl pani Terakowskiej zachwyca, a magia tej historii wciąga od pierwszej strony. Zdecydowanie polecam każdemu, kto uważa, że w jego życiu jest za mało wzruszeń i pięknych chwil. Zachwycająca.

wtorek, 3 marca 2015

"Nigdziebądź" Neil Gaiman

W zeszłym roku spróbowałam polskiego urban fantasy i zupełnie mnie nie przekonało. W tym roku postanowiłam spróbować tego gatunku w wykonaniu pisarza zagranicznego. I kiedy w bibliotece natknęłam się na "Nigdziebądź" Neila Gaimana, to nie miałam wątpliwości, że mam ochotę zapoznać się z tą książką.

Opowiada ona historię Richarda, który wiedzie spokojne życie w Londynie. Ma mieszkanie, pracę i narzeczoną - osobliwą, ale jednak kocha ją i wiąże z nią swoją przyszłość. Pewnego dnia, kiedy spieszy na ważne spotkanie zorganizowane dla szefa narzeczonej, znajduje na ulicy ranną dziewczyną. Odruchowo bierze ją w ramiona i zanosi do swojego mieszkania, gdzie próbuje jej pomóc. Dowiaduje się, że nieznajoma nazywa się Drzwi, a od jej pojawienia w życiu Richarda dzieją się dziwne rzeczy - do jego mieszkania puka dwóch tajemniczych mężczyzn, Richard ma wrażenie, że nikt go nie widzi, nikt nie słyszy i nie zauważa, a akcja książki przenosi się w podziemia i kanały Londynu Nad, czyli do Londynu Pod. Okazuje się, że Drzwi spotkała wielka tragedia i żeby ją wyjaśnić musi odnaleźć pewnego anioła. Richard dołącza się do poszukiwań, bowiem chce wrócić do domu i tylko anioł może mu pomóc...

Książka napisana zgrabnie i ciekawie. Duży plus dla autora za kreację fantastycznego świata, pełnego pułapek i niespodziewanych zwrotów akcji. Kiedy wypożyczałam książkę, mój wzrok przyciągnął opis:
"Bardzo straszna.
Bardzo śmieszna.
Bardzo osobliwa."
Osobliwa jest, zgodzę się, ładnie autor wybrnął z tematu, wdzięcznie połączył Londyn Nad z Londynem Pod, dobrze wykreował postaci, które są wiarygodne i pasują do fantastycznego świata. Natomiast mam wątpliwości co do tego, że książka jest straszna i śmieszna. Nie bałam się, a akcja nie trzymała mnie w napięciu i nie obgryzałam też paznokci ze zdenerwowania... Zdecydowanie nie. Przyjemna opowieść, bajeczna, ale nie jest straszna. I niestety też nie jest śmieszna. Nie zaśmiałam się ani razu, nie uśmiechałam się też za bardzo... Albo nie moje poczucie humoru, albo brak jakiegokolwiek poczucia humoru w tej powieści.

Jednak mimo wszystko polecam. Przede wszystkim ze względu na przeuroczą, dziewczęcą  Drzwi, która urzeka swoją tajemniczością, a także odwagą, inteligencją i upartym dążeniem do celu. Dobra książka, lekka, przyjemna i dobra na zimowe wieczory.