sobota, 21 kwietnia 2018

ŚBK: Nasze muzyczne inspiracje

Niedawno w cyklu postów Śląskich Blogerów Książkowych pisałam o swoich pasjach - głównie o muzyce. Ostatnio byłam na koncercie, który był tak niezwykle cudowny, że doładował moje akumulatory. Na długo. 

Katarzyna Groniec i Magda Umer - dwie najważniejsze postaci mojego muzycznego świata. Nie ma nikogo wyżej, nikt nie zagraża ich pozycji. Nie mogę wskazać, która bardziej, bo to zupełnie inne głosy, inne emocje, inne wspomnienia. Jednak wiem jedno - plączą się po głośnikach i po zakamarkach mojej duszy i sprawiają, że rzeczywistość staje się lepsza. Cieplejsza. Spokojniejsza.

Katarzyna Groniec w marcu wydała nową płytę Ach!. Płytę, na którą czekałam z lekkim niepokojem - bo ZOO długo gościło na scenie i w moim domu też. Doczekało się DVD, które przewałkowałam wiele razy. Niezwykły koncert, bo z tekstami Osieckiej, a interpretacjami tak cudownymi, że trudno było sobie wyobrazić, że kolejna płyta też mnie zachwyci.

Zachwyciła! Zachwyciła mnie płyta i zachwycił mnie koncert w Teatrze Rozrywki. Historia, którą Artystka opowiedziała na scenie, porwała mnie bezgranicznie. Cudowne aranżacje, gra światłem i cieniem, taniec, instrumenty i ten wspaniały głos, który przenosi w inny wymiar i sprawia, że koncert nie jest tylko koncertem, a przeżyciem niezwykłym i niezapomnianym. Nowe piosenki są wspaniałe. Jednak nie tylko one odegrały ważną rolę w tym wydarzeniu. Niewinna z płyty Pin-up Princess, Przetańczyłam już wszystko z płyty Wiszące ogrody już się przeżyły czy Ona jest z debiutanckiego krążka Mężczyźni stanowiły wspaniały powrót do przeszłości i do emocji, które towarzyszyły mi na wcześniejszych koncertach. Przyznaję się do winy (również z płyty Mężczyźni) przypomniało wspaniałą postać Grzegorza Ciechowskiego. Wszystkie piosenki ułożyły się w jedną historię - smutną, ale z potencjalnie pozytywnym zakończeniem.



Nie potrafię wytłumaczyć tego, co ta Artystka ze mną robi. Wyzwala takie pokłady emocji - zarówno tych, które rozbijają na kawałki, jak i tych, co uwalniają ogromną ilość endorfin. Przyspieszone bicie serca i totalne wyłączenie z rzeczywistości - tak, to ja na koncertach, tak, to ja podczas samotnego przesłuchiwania płyty.

Cieszę się, że ten koncert jest tak wspaniałym widowiskiem. Zawsze zadziwiało mnie, jak przy totalnym minimalizmie (sławna czarna kostka na scenie!) można zrobić tak wiele! Wokalistka, zespół, stonowane animacje na telebimie, delikatne światło, kilka rekwizytów, sukienka z ptaszkami. Nie trzeba nic więcej, żeby stworzyć spektakl z prawdziwego zdarzenia, który oczaruje widza, dosłownie OCZARUJE!

Nie wiem, który to mój koncert. Próbowałam policzyć, wyszło mi, że siódmy. Może tak, może było ich więcej. Na pewno każdy to było tak samo niezwykłe doświadczenie, na pewno nie po raz ostatni zasiadłam na widowni i na pewno kocham tę muzykę jeszcze bardziej. Tym razem nie jestem na żadnym życiowym zakręcie, więc też na spokojniej odebrałam nową płytę. Od kilku dni powracam jednak do całości twórczości, biegam po najcudowniejszych utworach, wspominam te chwile, w których były najważniejsze. Typowa reakcja pokoncertowa. Tak już mam - w tym moim świecie, w którym mocno stąpam po ziemi, potrzebuję takich właśnie wydarzeń kulturalnych, które dostarczają siły na kolejne dni, tygodnie i miesiące. Przynajmniej do kolejnego koncertu.



O muzycznych inspiracjach pozostałych Śląskich Blogerów Książkowych można poczytać tutaj:
ŚBK 

3 komentarze:

  1. Fajnie jest czasem oderwać się od rzeczywistości i każdy ma na to swój sposób. Życzę Ci zatem jeszcze wielu tak wspaniałych wypadów na koncerty.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak cudownie się czyta, gdy ktoś z taką pasją opowiada jak Ty 🙂

    OdpowiedzUsuń
  3. Muzyczne pasje, książkowe pasje, sportowe pasje, wspaniale się o nich czyta, cudownie się je realizuje. :)

    OdpowiedzUsuń