Bywa tak, że pojawiają się w życiu ludzie, którzy mocno wpisują się w nasz życiorys. Nie muszą nawet zaznaczać swej obecności osobiście, ale swoją twórczością, artystyczną działalnością, czy jakąkolwiek inną aktywnością, wnoszą w emocjonalną sferę tak wiele, że traktuje się ich jak swoich bliskich znajomych, czy wręcz przyjaciół.
Joanna Chmielewska zmarła dokładnie 2 lata temu, a kiedy dobiegła do mnie ta wiadomość, poczułam się, jakbym straciła kogoś bliskiego. Było mi bardzo przykro, że nie mogę wziąć udziału w uroczystościach pogrzebowych, ale przy najbliższej okazji udałam się na Powązki, żeby zapalić świeczkę na grobie kogoś, kto swoimi książkami pomógł mi przebrnąć przez najtrudniejsze chwile w życiu, poprawił mi niezliczoną ilość podłych nastrojów i wzbudził wielokrotnie zachwyt i niekontrolowane wybuchy śmiechu. Na grobie Chmielewskiej znalazłam program wyścigów konnych, który pozostawił któryś z jej sympatyków. Piękny symbol i cudowny gest.
Nie zdążyłam pojechać na żaden ze zlotów fanów z udziałem autorki, nie uścisnęłam dłoni i nie podziękowałam za wszystkie wspaniałe chwile, których dostarczyły mi jej książki. A chwil tych zatrzęsienie, bo moja przygoda z powieściami Chmielewskiej osiągnęła już pełnoletność! Zaczynałam od historii o Janeczce i Pawełku, potem pokochałam Tereskę i Okrętkę. Zwłaszcza "Większy kawałek świata" wywoływał u mnie liczne ataki śmiechu. W świat "dojrzałej powieści" wkroczyłam dzięki "Harpiom", bo dowiedziałam się z radia, że wychodzi nowa książka, a główna bohaterka nosi moje imię. Wpadłam. Bezsprzecznie, natychmiast i bezpowrotnie wpadłam. Czytałam wszystkie inne, zachwycałam się, kupowałam, ustawiałam na półce, niczym moje największe skarby.
Bezgranicznie pokochałam książkę "Wszystko czerwone". Nigdy wcześniej i nigdy później nie przeczytałam żadnej pozycji tyle razy, sięgnęłam nawet po wersję rosyjską napisaną cyrylicą. Garść kultowych cytatów, cudowna akcja, gęsto ścielący się trup (ale czy na pewno trup?), nogi "bez reszty kadłuba", "ciumcianie po ślicznym brzuszku" i "Ni mnie ten Edek ział, ni mnie grzębił. Ni co ci robił?" to kluczowe elementy najbardziej mojej z wszystkich moich książek. Wracam co jakiś czas, czytam od dowolnego miejsca, a i tak mnie bawi. Niesamowite.
Nie jest to jedyna powieść autorki, do której mam taką słabość. "Wszyscy jesteśmy podejrzani" z diabłem, który musiał cudownie tańczyć, żeby uwolnić się od pytań, to kolejna na liście niezwykłych książek "na wszystkie moje pogody i niepogody duszy mej". Tu trup jest jeden, ale za to w jakim stylu prowadzone jest śledztwo! Trzecie miejsce ma u mnie "Całe zdanie nieboszczyka". Kiedy czytałam je po raz pierwszy, wzbudziłam niezdrową sensację nad jeziorem, bo śmiałam się tak głośno, że przykuwałam wzrok każdego, kto chciał odpocząć na łonie przyrody. Jedynie nie zachwycił mnie "Lesio". Przeczytałam, nawet parokrotnie, ale do fanów tej książki się nie zaliczam. I zawsze twierdzę, że prawdziwi sympatycy autorki dzielą się na dwie grupy - tych, którzy uwielbiają "Lesia" i tych, którzy uwielbiają "Wszystko czerwone".
Czemu akurat Chmielewska? Może temu, że cechuje jej twórczość niezwykłe poczucie humoru. Do tego lekkie pióro, niesamowita wyobraźnia, ciekawa fabuła... czego można chcieć więcej? Kryminały mało kryminalne, a jednak wzbudzające sporo bardzo pozytywnych emocji. W wielu z nich główna bohaterka ma na imię Joanna, wiedzie skomplikowany żywot, w którym bez przerwy pakuje się w kłopoty. Ma przyjaciółkę Alicję, która zgubiła cztero-metrowy karnisz do firanek w mieszkaniu średniej wielkości, ojca, który nie słyszy, kiedy zdejmie okulary i szalone ciotki, które czatują na króla, kradną ścierki i jeżdżą z nimi do Cieszyna, czy tam do Szczecina (przecież to wszystko jedno!).
Niezwykła kobieta, niezwykły kawałek polskiej literatury. Mijają lata od napisania tych najlepszych z najlepszych książek, a wciąż istnieje wiele zakręconych na jej punkcie osób, które wracają, czytają i przekazują dalej. Dla potomnych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz