środa, 16 marca 2016

Andrzej Poniedzielski "Live", 12.03.2016 Teatr im. Adama Mickiewicza w Częstochowie

Dużo pracy, dużo stresu, dużo zawirowań życiowych i nagle pośród tych zawirowań odkrycie! Andrzej Poniedzielski przybywa do Częstochowy, do mojego ukochanego Teatru im. Adama Mickiewicza i na dodatek są jeszcze bilety. Szybka rezerwacja miejsc, szybkie zorganizowanie towarzystwa i długi czas oczekiwania na recital ulubionego tekściarza i satyryka.

Doczekałam się, przybyłam, wzięłam udział... i wyszłam zachwycona. Odprężająca terapia śmiechem, okraszona najlepszymi piosenkami pana Andrzeja sprawiła, że chociaż na chwilę zapomniałam o szarej rzeczywistości. Sam artysta przyznał, że taki rodzaj "benefisu" był jego pomysłem, sposobem na uczczenie 60 urodzin. I naprawdę cieszę się, że udało mi się w porę wypatrzyć plakat i zdobyć bilety. Swoim uroczo-smutnym, pozbawionym uczuć i emocji głosem Poniedzielski doprowadzał publiczność do niekontrolowanych wybuchów radości, a tekstami mądrych i świetnie napisanych piosenek wprowadzał zadumę i nostalgię. Wdzięczna jestem i za "Chyba już można iść spać", i za "Elegancką piosenkę o szczęściu", ale przede wszystkim za mój najulubieńszy utwór "O miłość", który niezależnie od stanu ciała i ducha, zawsze rozbija mnie na tysiąc kawałków. Przybliżam zatem w najgenialniejszym wykonaniu, zaśpiewany przez Magdę Umer, a skomponowany przez Jerzego Satanowskiego kawałek.


I żyjemy,
drzewiejemy
Krople czasu żłobią twarze
Tam się plączą, rzadziej - łączą
linie rozumu i marzeń

Od stu życzeń, w dniu urodzin
wypogodzić nam się zdarza
Ale mamy zapisane
gdzieś w zagięciach kalendarza:
Życie
Całe,
Dni
I noce, od czekania - białe
Będzie
Wszędzie
Zawsze
Nam chodziło
O
Miłość

Jubileusz wypadł fantastycznie, Andrzej Poniedzielski wraz z Andrzejem Pawlukiewiczem, czyli w skrócie zespół APAP (według słów artysty nazwa jak najbardziej adekwatna, bo po tylu latach wspólnych występów niewątpliwie kojarzą się z bólem) przynieśli częstochowskiej publiczności dużo radości. Jestem zwolenniczką minimalizmu - delikatne oświetlenie, mikrofon, krzesełko/kostka i artysta. I naprawdę nic więcej mi do szczęścia nie potrzeba. Sztuka broni się sama i nie potrzebuje wszystkich tych 'kolorowych jarmarków' i fajerwerków do porwania widowni. Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze kiedyś wziąć udział w tak cudownym spektaklu. I następnym razem nie zapomnę płyty, na której mam nadzieję pojawi się kiedyś autograf Andrzeja Poniedzielskiego. Tym razem bez zdjęć i podpisów, ale z pięknymi wspomnieniami, z lżejszą duszą i pozytywniejszym podejściem opuściłam budynek teatru. A teraz... Teraz powracam do twórczości artysty i wspominam te cudowne, sobotnie chwile.



2 komentarze: