Tyle zachwytów, tyle pozytywnych opinii. Musiałam sprawdzić na własnej skórze, czy naprawdę warto sięgnąć po "Chemię śmierci". Opis z okładki ("Już po trzydziestu sekundach przechodzi cię dreszcz. Po minucie masz serce w gardle. A kiedy kończysz czytać, dziękujesz Bogu, że to tylko powieść.") sprawił, że kilka razy odłożyłam z powrotem na półkę, bo bałam się, że może być zbyt brutalne albo zbyt głęboko poruszające. Wychowana na serialach kryminalnych, w jakimś kawałku bazujących na pracy antropologów i patologów wiem, jak ogląda się tego typu sprawy. Teraz dodatkowo wiem też, jak się czyta - zwłaszcza, kiedy autor ma niezwykły dar do przedstawiania drastycznych obrazów i najbardziej obrzydliwych szczegółów. Nie polecam spożywania posiłków przy czytaniu tej powieści, ani nastawiania się na subtelne opisy miejsc zbrodni. Jest uderzająco dobitnie, okrutnie i bardzo wymownie. I to właśnie sprawia, że "Chemia śmierci" ma wyjątkowy klimat. Wyjątkowy do tego stopnia, że czytelnik ma nieodparte wrażenie, że był na miejscu zbrodni, że czuł odór śmierci, że słyszał brzęczenie owadów i widział, co się dzieje z martwym ciałem. Wstrząsające.
A o czym jest ta książka?
Doktor David Hunter przybywa do małego miasteczka Manham, żeby uciec od bolesnej przeszłości. Zaczyna pracować jako lekarz, a kiedy postanawia, że zostanie na dłużej, kupuje dom i wtapia się w spokojne życie mieszkańców. Niespodziewanie okazuje się, że w okolicy popełniono zbrodnię - brutalną, bezwzględną. Wprowadza ona niepokój i podejrzliwość, ludzie przestają ufać sąsiadom. Przypadkiem wychodzi też na jaw, że doktor Hunter, to nie tyle lekarz rodzinny, co wybitny antropolog sądowy. Początkowo nie chce on powrócić do profesji, bo boi się rozdrapywania starych ran, ale wkrótce ulega namowom policji i dołącza do zespołu. Kiedy mieszkańcy Manham oswajają się ze zbrodnią, znika kolejna osoba...
Największe brawa należą się autorowi za zbudowanie napięcia, za konstrukcję akcji i przewrotne zakończenie. Podejrzewałam, kto może za tym stać, za dużo kryminałów przeczytałam, żeby nie brać tej osoby pod uwagę, ale i tak poczułam się zaskoczona i zarazem usatysfakcjonowana rozwiązaniem. Ostatnie strony pochłonęłam niemalże na bezdechu. Bardzo też podobało mi się, jak Beckett wykreował głównego bohatera. Raz, że odkrywał jego przeszłość po kawałku, więc stopniowo mogłam poznać kim tak naprawdę jest doktor Hunter, a dwa, że pozwolił nam przypatrzeć się też jego prywatnej, subtelnej, tęskniącej za rodziną stronie. Polubiłam też Jenny - piękną, waleczną panią nauczycielkę, która stała się wyjątkową ozdobą powieści i nadała jej zarówno delikatności, jak też pikanterii i grozy.
Wady powieści? Nie widzę. Tempo akcji odpowiednie, budowanie napięcia wyśmienite, dawkowanie obrzydliwych scen też, sprawa dobrze prowadzona, przedstawienie ofiar bardzo realistyczne, rozwiązanie takie, jakie powinien mieć dobry kryminał, a na dodatek ciekawie wykreowane postaci i świetny styl pisania autora. Nie ma braków i wad. Nie pozostaje nic innego, jak czytać i rozkoszować się lekturą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz