Tytuł: Garść pierników, szczypta miłości
Autor: Natalia Sońska
Wydawnictwo: Czwarta strona
Liczba stron: 364
Ciężko mi się w tym roku zmobilizować do przeczytania książki mrocznej, kryminalnej, trzymającej w napięciu. Cokolwiek. Niby chciałabym, a i tak wybór pada na kolejną obyczajówkę. Wynika to z faktu, że zwyczajnie żyję w pędzie, czytam w biegu, w autobusie, przed snem. Dobieram lektury, do których się łatwo wraca i w których trudno zgubić wątek.
Postanowiłam pozostać w klimacie świątecznym i sięgnęłam po książkę Natalii Sońskiej "Garść pierników, szczypta miłości". Mam sporo mocno skomplikowanych odczuć po zakończeniu lektury. Przede wszystkim nie oczarowała mnie bezgranicznie, bo nie potrafiłam polubić postaci. Główna bohaterka to zdesperowana karierowiczka, która marzy o tym, aby odnieść sukces w dziennikarstwie. Hania ma niewyparzony język, czuje się wiecznie pokrzywdzona, a zarazem swoim zachowaniem rani innych. Toczy konflikt z szefową, która jest obecną żoną wcześniejszego partnera Hani. Panie wyraźnie nie pałają do siebie sympatią, są dla siebie niemiłe i w zasadzie ich relacja jest naprawdę dziwna. Marek bardziej stoi po stronie dawnej dziewczyny niż żony, chociaż ma to swoje usprawiedliwienie w tym, że żona go bardzo skrzywdziła. Nie jest to bohater, którego można polubić, taki typowy pies ogrodnika, który na dodatek zachowuje się bardzo nieładnie w stosunku do wszystkich.
W życiu Hani pojawia się Wiktor, który od razu miesza jej i w głowie, i w sercu. Jego sytuacja życiowa jest trudna, albowiem dostaje pod opiekę dwójkę maluszków - syna i córkę swojej siostry, która zginęła w wypadku. Oczywiście wybuchowa bohaterka opacznie rozumie jego sytuację życiową i zamiast wysłuchać, w ciemno ocenia - najpierw robi wymówki, że chce ją zdegradować i proponuje jej rolę niani, a potem oskarża, że każda kobieta, która pojawia się w jego towarzystwie to jego partnerka. Nie potrafi zaufać, nie potrafi logicznie myśleć, a nade wszystko nie potrafi trzymać na wodzy emocji.
Z szefową też gra nieczysto. Oskarża ją o to, że celowo blokuje awans, że nie daje szansy, a sama też zachowuje się bardzo nie w porządku. Chociażby flirtując z jej mężem. Chociażby poniżając na oczach współpracowników. Straszny charakter i niesympatyczna bohaterka, ot co.
Z kart powieści można dowiedzieć się wiele o tym, jak rodzinną osobą jest Hanna. Jednak zupełnie tego nie czuć. W domu praktycznie nie bywa, a nawet jak jedzie na święta, to tylko na chwilę, a potem z całą tą swoją rodzinnością zabiera się i wyjeżdża na narty.
Wydarzenia w książce następują po sobie szybko, relacja z Wiktorem rozwija się błyskawicznie i bardzo dynamicznie. Mija chwila, a Hania już nienagannie zajmuje się dziećmi, swobodnie czuje się w jego kuchni, zachowuje się, jak wieloletnia narzeczona. Nie jestem przekonana czy taka relacja wypada realistycznie, ale niewątpliwie jest sympatycznie, zwłaszcza kiedy na horyzoncie pojawiają się dzieci i sceny nabierają charakteru czułości, delikatności, rodzinności.
Przeczytałam z dużą przyjemnością, chociaż książka mnie irytowała. Może nie tyle sama powieść, ile bohaterowie. Kulminacja irytacji nastąpiła w końcówce, chociaż wiem, że takie rzeczy się zdarzają, to jednak... oj jak to w obyczajówkach, byle namieszać. Nie pałam pozytywnym uczuciem do Hanny, ale mam wrażenie, że w relacji z Wiktorem trochę normalnieje. Pożyjemy zobaczymy, bo to seria (znowu seria!) i z pewnością przeczytam kolejne części.
Postanowiłam pozostać w klimacie świątecznym i sięgnęłam po książkę Natalii Sońskiej "Garść pierników, szczypta miłości". Mam sporo mocno skomplikowanych odczuć po zakończeniu lektury. Przede wszystkim nie oczarowała mnie bezgranicznie, bo nie potrafiłam polubić postaci. Główna bohaterka to zdesperowana karierowiczka, która marzy o tym, aby odnieść sukces w dziennikarstwie. Hania ma niewyparzony język, czuje się wiecznie pokrzywdzona, a zarazem swoim zachowaniem rani innych. Toczy konflikt z szefową, która jest obecną żoną wcześniejszego partnera Hani. Panie wyraźnie nie pałają do siebie sympatią, są dla siebie niemiłe i w zasadzie ich relacja jest naprawdę dziwna. Marek bardziej stoi po stronie dawnej dziewczyny niż żony, chociaż ma to swoje usprawiedliwienie w tym, że żona go bardzo skrzywdziła. Nie jest to bohater, którego można polubić, taki typowy pies ogrodnika, który na dodatek zachowuje się bardzo nieładnie w stosunku do wszystkich.
W życiu Hani pojawia się Wiktor, który od razu miesza jej i w głowie, i w sercu. Jego sytuacja życiowa jest trudna, albowiem dostaje pod opiekę dwójkę maluszków - syna i córkę swojej siostry, która zginęła w wypadku. Oczywiście wybuchowa bohaterka opacznie rozumie jego sytuację życiową i zamiast wysłuchać, w ciemno ocenia - najpierw robi wymówki, że chce ją zdegradować i proponuje jej rolę niani, a potem oskarża, że każda kobieta, która pojawia się w jego towarzystwie to jego partnerka. Nie potrafi zaufać, nie potrafi logicznie myśleć, a nade wszystko nie potrafi trzymać na wodzy emocji.
Z szefową też gra nieczysto. Oskarża ją o to, że celowo blokuje awans, że nie daje szansy, a sama też zachowuje się bardzo nie w porządku. Chociażby flirtując z jej mężem. Chociażby poniżając na oczach współpracowników. Straszny charakter i niesympatyczna bohaterka, ot co.
Z kart powieści można dowiedzieć się wiele o tym, jak rodzinną osobą jest Hanna. Jednak zupełnie tego nie czuć. W domu praktycznie nie bywa, a nawet jak jedzie na święta, to tylko na chwilę, a potem z całą tą swoją rodzinnością zabiera się i wyjeżdża na narty.
Wydarzenia w książce następują po sobie szybko, relacja z Wiktorem rozwija się błyskawicznie i bardzo dynamicznie. Mija chwila, a Hania już nienagannie zajmuje się dziećmi, swobodnie czuje się w jego kuchni, zachowuje się, jak wieloletnia narzeczona. Nie jestem przekonana czy taka relacja wypada realistycznie, ale niewątpliwie jest sympatycznie, zwłaszcza kiedy na horyzoncie pojawiają się dzieci i sceny nabierają charakteru czułości, delikatności, rodzinności.
Przeczytałam z dużą przyjemnością, chociaż książka mnie irytowała. Może nie tyle sama powieść, ile bohaterowie. Kulminacja irytacji nastąpiła w końcówce, chociaż wiem, że takie rzeczy się zdarzają, to jednak... oj jak to w obyczajówkach, byle namieszać. Nie pałam pozytywnym uczuciem do Hanny, ale mam wrażenie, że w relacji z Wiktorem trochę normalnieje. Pożyjemy zobaczymy, bo to seria (znowu seria!) i z pewnością przeczytam kolejne części.
Należę do grona tych osób, które niespecjalnie przepadają za świątecznymi historiami, na dodatek czytanymi w tym szczególnym momencie (lub chwilę po nim). A po Twojej opinii wnioskuję, że w pewnym momencie zabrakło realizmu, przez co książka zyskała zupełnie inny kształt. No i irytująca główna bohaterka... Tym bardziej podziękuję.
OdpowiedzUsuńA ja chciałabym przeczytać taką piękną, baśniową wręcz opowieść. Szukam :)
UsuńPrzyznam, że jakoś nie potrafię wczuć się w klimat takich książek, zwłaszcza kiedy postawy bohaterów irytują, ale wiem, że dużo osób potrzebuje takich właśnie lekkich historii, aby się odstresować.
OdpowiedzUsuńTak, to świetna okazja do odstresowania. Poza tym poznaję nieznanych mi autorów, takie postanowienie noworoczne :)
UsuńObyczajówki mają to do siebie, że próbujemy wczuć się w bohaterów i różnie tootem wychodzi. Powoli mam już przesyt tej literatury i chyba wrócę do fantasy albo powieści historycznych.
OdpowiedzUsuńJakie fantasy polecasz? :)
Usuń