niedziela, 27 grudnia 2015

"Gniew" Zygmunt Miłoszewski

Odetchnęłam z ulgą. Ostatnia część przygód prokuratora Szackiego za mną. Teodora poznałam, pokochałam i wdzięczna jestem za tak barwną postać, ale "Gniew" nie wzbudził we mnie pozytywnych uczuć. Niestety. Większość osób uważa, że to najlepsza część trylogii, ja pokuszę się o stwierdzenie, że zdecydowanie najsłabsza. W moim odczuciu najlepsze było "Ziarno prawdy", którego akcja rozgrywała się w sandomierskich plenerach.

Dużo niewyjaśnionych wątków, nierozwiązanych kwestii, to największa bolączka moja po przeczytaniu tej pozycji. Pytania się mnożą, odpowiedzi na nie nie ma, a ja nie z tych, co lubią sami sobie dopowiadać dalszy ciąg. Zakończenie, to ma być zakończenie, a nie splot wydarzeń urwanych w połowie zdania.

Przede wszystkim czekałam na jakąś informację o Basi z "Ziarna prawdy". Nie doczekałam się. Doczekałam się za to pojawienia Klary, ale to pojawienie nic nie wniosło. Jakby na siłę.

Intryga zawiązana w "Gniewie" jest zawiła. W podziemiach znaleziono zwłoki. Właściwie same kości. Początkowo wydaje się, że to kolejne szczątki z dawnych czasów, oddane więc zostają uczelni do badań. Szybko okazuje się, że kości nie przeleżały w podziemiach długo, że jeszcze 2 tygodnie temu z denatem było wszystko w porządku. Dzięki kolejnym badaniom wychodzą na jaw kolejne przerażające rzeczy - znaleziony szkielet składa się z kości różnych osób, nie tylko zaginionego mężczyzny.

W książce poruszony jest bardzo poważny problem przemocy domowej. Relacje ofiary i kata, krzywda jakiej doświadczają dzieci, kiedy bita jest matka, trauma, która się ciągnie przez całe życie, to tylko niektóre z elementów, na które autor zwraca uwagę. To jest bardzo dobry motyw, bardzo drastycznie nakreślony, który daje do myślenia. Uświadamia, że nie tylko kat jest winny, ale też każdy, kto wie o tym, że za ścianą dzieje się zło i nie przeciwdziała mu.

Nie podobał mi się wątek prywatny w tej części trylogii. Naciągany, bardzo naciągany.

Niby to wszystko stanowiło całość, początkowo całkiem przyjemny obrazek, potem akcja trzymała w coraz większym napięciu, by mniej więcej w 3/4 tomu rozmyć się całkowicie. Moje zainteresowanie się gdzieś zgubiło, a autor dołożył wszelkich starań, żeby nawet na chwilę nie poprawić mojego odbioru powieści. Końcówka jest fatalna, może miała być zagadką, może wyzwaniem dla czytelnika, może gdzieś tam w powieści jest do niej klucz, ale ja się czuję jak wyjątkowo mało inteligentny odbiorca, który zamiast się zachwycić po prostu jest zniesmaczony.

Nie zmienia to jednak mojego odbioru prokuratora Szackiego, którego postać od początku do końca była fantastycznie budowana. Polubiłam tego bohatera i chociaż po "Gniewie" nie mam już ochoty na ciąg dalszy, to jednak gdzieś tam we mnie tli się nutka smutku, że nie spotkam już Teodora na kartach żadnej powieści.

piątek, 18 grudnia 2015

"Dożywocie" Marta Kisiel

Apsik!
Po stokroć apsik i alleluja, że znalazła się taka cudowna Ałtorka, która stworzyła to wiekopomne dzieło. Ostatnio tak genialna książka wpadła w moje macki w podstawówce, jest 20 lat później i z radością wielką powitałam kolejny bestseller na liście moich osobistych bestsellerów.

"Dożywocie" jest książką przeuroczą, przesympatyczną i przezabawną. I zapewne znalazłabym jeszcze więcej takich prze-, bo gotowam pisać peany i na cześć Marty Kisiel, że mi taką rozrywkę zafundowała, i na cześć wydawnictwa Uroboros, że wyrwało "Dożywocie" z sideł innego wydawnictwa, tak szybko, jak tylko mogło i wznowiło wydanie. Dzięki temu mój osobisty egzemplarz legendarnej i owianej tajemnicą powieści stoi dumnie na półce. Opatrzony jest ałtorską zakładką, ałtorską pieczątką, ałtorskim podpisem samej Ałtorki i jak tylko znajdę odpowiednie miejsce i czas, to opatrzę też zdjęciem wspólnym zrobionym na wieczorze autorskim. I tym samym tak wyposażony egzemplarz będzie zajmował honorowe miejsce w pokoju i czekał na swoją kontynuację. Mam nadzieję, że niejedną.

Do rzeczy. "Dożywocie" jest głównie o dożywotnikach. A dożywotnicy to ci, co dożywotnio należą do spadkobiercy Lichotki, dworku z wieżyczką, który to kryje wielkie tajemnice. Do Lichotki przybywa Konrad Romańczuk. Przyjął on właśnie spadek i ma nadzieję, że będzie sobie mieszkał w spokoju na prowincji i pisał, bo właśnie tym się trudni - pisaniem. I kiedy dojeżdża do tej zniewalającej budowli z wieżyczką, odkrywa z przerażeniem, że coś tu jest bardzo, ale to bardzo nie tak. Dożywotnicy okazują się być jedyni w swoim rodzaju, a przy tym tak uroczy, że ma ochotę uciec w podskokach i uznać to za kiepski żart losu. Tylko nie może uciec, bo właściwie psuje mu się u wrót domostwa samochód i tym samym jest tak jakby uwiązany.

Pierwszy z dożywotników, to anioł Licho. Licho, to wymarzona partia na żonę dla każdej kobiety, która nie bardzo lubi sprzątać, bowiem robi to maniakalnie, zawsze i wszędzie i wręcz z niecierpliwości czeka, kiedy będzie coś do zrobienia. Brałabym w ciemno, u mnie Licho na pewno nie nudziłoby się. Licho ma jednak pewien mały defekt - alergię. I to o zgrozo alergię na pierze. I tym samym biedne męczy się okrutnie, bo uczulają go własne skrzydła, które w ramach leczniczych wyskubuje z piórek. Najwięcej uroku dodają zasmarkanemu Lichu bamboszki, w których drepcze poczciwy anioł przez karty powieści. Kolejnym przedziwnym stworzeniem zamieszkującym Lichotkę jest Krakers - ośmiornica, która z dzikim zapałem gotuje, piecze, smaży. Jednym słowem odwala całą kulinarną robotę. Dworek zamieszkuje też panicz Szczęsny, a właściwie bardziej nieszczęsny, bo swoim bólem istnienia mógłby obdzielić znaczny kawałek świata. Pisze, rymuje, szuka natchnienia, szuka kobiety, wielbi, smęci i ogólnie irytuje, ale jest też uroczy w swojej bolesności. Do tego zestawu dochodzą utopce, które lubią pluskać się w wannie Konrada i królik. Niepozorny króliczek, przeuroczo-przewredne stworzenie ochrzczone dostojnym imieniem Rudolf Valentino, który w trakcie powieści dokonuje niesamowitej przemiany, i to dwukrotnej. A fakt, jeszcze Zmora. Kotka. I w zasadzie każdy kto miał koty, zna koty i kocha koty wie, co może oznaczać taki bohater w powieści.

Tak naprawdę cała książka to splot zwykłych i niezwykłych wydarzeń, ale napisanych tak, że przeciętny zjadacz chleba nie powinien w momencie czytania zjadać chleba, bo może się to dla niego skończyć zadławieniem. Nie powinien też pić, bo grozi to opluciem aktualnie trzymanej w dłoni powieści. Ani siedzieć za wysoko, bo ze śmiechu może po prostu spaść na podłogę i się uszkodzić. Dożywotnicy dbają o to, żeby Konrad się nie nudził, a czytelnik miał frajdę z czytania. Tak naprawdę nie znam lepszej książki, którą można stosować w ramach śmiechoterapii, od dłuższego czasu polecam właśnie tę.

"Była noc przed Gwiazdką i w całym domu...
No, może nie tak do końca przed. W zasadzie wcale nie przed, a na pewno nie tuż przed, bynajmniej. Właściwie to do Gwiazdki było dość sporo czasu, tak ze dwa tygodnie. A dokładnie rzecz ujmując, trzynaście dni. Mikołajkowe prezenty zdążyły się już znudzić, po słodyczach zostały tylko stosy sreberek i papierków, nowe komórki tłuszczowe oraz radosne zaczątki próchnicy, zaś pora na rozplątywanie światełek i ubieranie choinki jeszcze nie nadeszła. Takie grudniowe ni wpiął, ni wypiął, kiedy nie za bardzo wiadomo, co ze sobą począć."
Ja na takie właśnie grudniowe ni wpiął, ni wypiął zalecam lekturę "Dożywocia". Niezawodny przyspieszać czasu!

wtorek, 15 grudnia 2015

"Uwikłanie" Zygmunt Miłoszewski

Teodor Szacki obrósł legendą. Każdy o nim słyszał, prawie każdy czytał trylogię, której jest głównym bohaterem. Wiedziona ciekawością sięgnęłam po pierwszy tom i nie mogłam wyjść z zachwytu.

Przede wszystkim bardzo polubiłam głównego bohatera. Teodor jest genialnie napisaną postacią. Genialnie, bo to zwyczajny, prosty człowiek, z całym naręczem wad i złych decyzji. Ma ludzką twarz i popełnia ludzkie błędy, a przy tym cechuje go inteligencja, poczucie humoru i błyskotliwość. Wszystko składa się na osobę fantastycznego prokuratora, trochę gorszego ojca, jeszcze gorszego męża i nieprzeciętnego człowieka. To jego postać przyciągnęła mnie najbardziej. W kilku miejscach mi zaimponował, w kilku zawiódł, bo miałam nadzieję, że przewidywalny scenariusz to jedno, a postępowanie Teodora pójdzie swoją drogą. Nie poszło, ale i tak za tego bohatera wielki ukłon w stronę autora.

Akcja "Uwikłania" dzieje się w stolicy. Podczas dwudniowej terapii ustawień prowadzonej przez znanego psychoterapeutę zostaje znaleziony martwy jeden z uczestników. Pozostali trzej zostają przesłuchani, podobnie jak przesłuchana zostaje żona zmarłego, koledzy z pracy i prowadzący terapię. Teodor próbuje wyjaśnić, kto zabił, jaki mógł mieć motyw. Poszlaki prowadzą w kilku kierunkach, prokurator miota się zarówno w sprawie, jak i we własnych problemach, a całość tworzy bardzo zgrabnie napisaną intrygę, której rozwiązanie może zaspokoić nawet największe oczekiwania.

Moje oczekiwania nie były może duże, ale całość zrobiła na mnie duże wrażenie. Przewidywałam, że śledztwo może iść właśnie w takim kierunku, ale byłam ciekawa, jak autor niektóre rzeczy powiąże ze sobą, inne wyjaśni. Okazało się, że powiązał sprawnie i z sensem, a wyjaśnił w niezwykle trzymający w napięciu sposób. I tym samym skończyłam lekturę i bezzwłocznie sięgnęłam po "Ziarno prawdy", żeby nie stracić magii, którą roztoczyła część pierwsza.

Na pewno warto spróbować przeczytać i samemu ocenić, czy książkę (a właściwie całą serię) nagłośniono i rozreklamowano zasadnie, czy też nie. Oczywiście każdy znajdzie tu coś, co przypadnie mu do gustu, i coś, co się nie spodoba, a wręcz zniesmaczy. Przyznaję się, że i mnie jedna sytuacja wyjątkowo zniesmaczyła, a nawet troszkę osłabiła moją wiarę w człowieka, jako w jednostkę myślącą, ale z drugiej strony taka sytuacja ma miejsce w naszym codziennym życiu, jeśli nie bezpośrednio w naszej rodzinie, to u sąsiadów bliższych, czy dalszych, więc może po prostu nie powinnam idealizować w gruncie rzeczy wykreowanego tak nieidealnie bohatera, tylko z większą pokorą zaakceptować kolejną słabość i wadę prokuratora. "Uwikłanie" polecam, bo to bardzo dobry kryminał, którym autor potwierdził, że polska proza ma się świetnie.


sobota, 12 grudnia 2015

"Ałtorka, łóżowe króliki i kartofle, czyli spotkanie z Martą Kisiel"

Działo się, działo. Marta Kisiel na swoim fanpage'u zaprosiła wszystkich na spotkanie twarzoczaszką w twarzoczaszkę, pobiegłam zatem w podskokach ciekawa, jakaż to tak naprawdę jest Ałtorka uwielbianego przeze mnie "Dożywocia" i niezwykle uroczego "Nomna Omna".

Ałtorka jest niezwykła. Dużo mówi, a na dodatek mówi na temat, ciekawie i jeszcze do tego posiada poczucie humoru. Nic, tylko słuchać - słuchać i się rozkoszować, i zarażać się pasją, radością i podejściem.

Oczywiście najważniejsza kwestia - kiedy będzie nowa książka. Będzie w przyszłym roku. Kiśl obiecał, więc nie pozostaje nic innego, jak uzbroić się w cierpliwość, w kalendarz i skreślać dni do wielkiej premiery, która nie-wiadomo-kiedy będzie, ale nie wcześniej niż na jesień. (O zgrozo, rok!). Jednak już sama świadomość, że na pewno będzie wynagradza czekanie.

Kwestia druga - co z tym Mickiewiczem? Mickiewicz będzie później, chwilowo projekt przesunięty na po drugim Dożywociu. A ja tak nie mogę się doczekać. Moja słabość się kłania, a jeszcze jak posłuchałam o pikantniejszych fragmentach jego życiorysu? Znowu wróciła do mnie potrzeba pozgłębiania twórczości rozszerzona o potrzebę pozgłębiania biografii. Dodatkowo czuję się zaintrygowana Słowackim. Istnieje takie niebezpieczeństwo, że moja niechęć do tegoż romantyka się troszkę zmniejszy i ta wychwalana "Lilla Weneda" gdzieś tam pomiędzy jednym, a drugim kryminałem się zapląta.

Kwestia trzecia - czy Ałtorka planuje napisać kryminał? Nie planuje, a przynajmniej nie teraz. Rozważy, jak doprowadzi Konrada do stanu, w którym wyląduje on pod respiratorem. I teraz sama nie wiem, czy życzyć, żeby jak najszybciej doprowadziła, czy wręcz apelować o brak pośpiechu w nadziei nie tylko na kontynuację opowieści o dożywotnikach, ale też kontynuację kontynuacji, kontynuację kontynuacji kontynuacji... itd. Na pewno nie pogardziłabym kryminałem autorstwa Marty Kisiel, ale "Dożywociem 2" i tym wyczekiwanym przeze mnie Mickiewiczem nie pogardzę tym bardziej. Pozostaje trzymanie kciuków za wenę, dużo weny i za święty spokój tak niezbędny do tworzenia.

Kwestia kolejna - proces twórczy i research. Ciężko sobie wyobrazić zwykłemu szaremu ludzikowi, ile zachodu potrzeba, żeby fabuła w książce się poukładała. Przepięknie opowiedziana geneza powstania "Nomen omen", kilka słów na temat researchu i od razu wiem, że pisarzem to ja nigdy nie będę. Bez tegoż spotkania też to podejrzewałam, ale przynajmniej teraz mam już pewność.

Tak naprawdę poruszanych kwestii było dużo. A powyższe też nie wystąpiły dokładnie w takiej kolejności. Rozmowa była przesympatyczna, towarzystwo przybyło licznie, miło było naocznie poznać tych, którzy przewijają się internetowo i dotychczas znani mi byli jedynie z imion, nazwisk, przezwisk i komentarzy swych. Ałtorka zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Dokładnie takie miałam wyobrażanie po śledzeniu internetów i poznaniu twórczości. Na koniec ustawiłam się w ogonku i dostałam pieczątką, autografem i uśmiechem w aparat. I z tego miejsca nie pozostaje mi nic innego, jak podziękować za wspaniały wieczór zarówno Ałtorce, jak i fantastycznej księgarni "Kocham książki", a także wyrazić nadzieję, że jeszcze kiedyś uda się spotkać w takim gronie.