czwartek, 23 lipca 2015

"Domofon" Zygmunt Miłoszewski

Twórczością Zygmunta Miłoszewskiego zachwyca się wiele osób. Postanowiłam sprawdzić, czy faktycznie jego książki są godne uwagi. Zaczęłam od "Domofonu", tak niestandardowo, bo wiadomo, że to trylogia o Szackim rozkochuje zarówno w głównym bohaterze, jak i w autorze rzesze czytelników. Poznanie Szackiego przede mną, tymczasem poznałam mieszkańców pewnego warszawskiego bloku.

Wydawać mogłoby się, że to zwykły budynek mieszkalny, ze zwykłymi lokatorami, piwnicami i windami. Od pierwszych stron okazuje się jednak, że w budynku nie ma nic zwykłego, wszystko owiane jest tajemnicą, a ludzie opętani są nocnymi koszmarami. Agnieszka z Robertem przenoszą się do stolicy w pogoni za lepszym jutrem. Mają pracę, wprowadzają się do malutkiej kawalerki. Ich życie ma stać się pełniejsze i szczęśliwsze. I nagle dzieją się różne złe rzeczy, które utrudniają im komunikację, wywołują agresję i dziwne, nieprzewidziane zachowania. Nie tylko oni ulegają demonom, które czają się w bloku. Ciężka atmosfera wysysa z mieszkańców siły i wprawia ich w marazm. Każdy czuje się niewidzialny i uwięziony we własnym świecie.

"Domofon" zaskoczył mnie mnogością wspaniale napisanych postaci. Prosta, niezbyt ładna dziewczyna, która marzy o szczęściu w zaciszu domowego ogniska, artysta-malarz, który nie potrafi odnaleźć się w nowej sytuacji, alkoholik, który stracił rodzinę i zastanawia się, jak może ją odzyskać, młody buntownik z wyboru, uwięziony w bloku na własne życzenie, nauczyciel wychowania fizycznego podejrzewany o molestowanie, nawiedzony mężczyzna, który chce oczyścić ciało i duszę i spędzić bez dostępu do świata kilka dni... i wiele innych, na swój sposób wyjątkowych osób. Autor umieścił w powieści cudowny przekrój poglądów i charakterów . Dodatkowo zachwycił mnie konstrukcją całości. Opowieść zaczyna się niewinnie, a ze strony na stronę robi się mroczniej i bardziej tajemniczo. Mieszkańcy ściszają głos, cichną też dźwięki z tła, obraz przyciemnia się, a książka zmienia swoje oblicze i przechodzi gatunkowo od delikatnej obyczajówki przez kryminał do thrillera z elementami horroru. Mistrzostwo.

Książkę czyta się jednym tchem. Jest to interesująca historia pełna zwrotów akcji. Napisana w tak realistyczny sposób, że czytelnik odczuwa na własnej skórze emocje z wnętrza budynku, tak jakby to tuż obok, za plecami, czaiło się zło. Bardzo dobry debiut Miłoszewskiego. Już wiem, że z przyjemnością sięgnę po pozostałe pozycje autora. A "Domofon" polecam każdemu, kto lubi powieści z dreszczykiem.

czwartek, 16 lipca 2015

Pop-papka, czyli o kondycji polskiej piosenki słów kilka...

Ostatnimi czasy słucham jednej z komercyjnych stacji radiowych. 2 lata pracowałam w ciszy, więc jest to miła i wręcz pożądana odmiana. Jednak chwilami popadam w zadumę nad kondycją polskiej piosenki...
Jest taki jeden, można powiedzieć, że mój ulubiony utwór, który poza skoczną i wpadającą w ucho melodią ma też (o zgrozo!) tekst. I ten tekst intryguje. Na początku myślałam, że chodzi jedynie o to, że u jubilera drogo, więc luby lubej przytargał kamień w podarku. I tyle. A tu jednak nie. Okazuje się, że pieśń ta ma przesłanie, bo dziewczę wzgardziło kamieniem, a kamień był ze złota! Obdarowujący zabrał go zatem sobie i teraz jest bogaty, a lubej może kupić co najwyżej kwiatek za 5zł, którego tak się domagała. Trzy wersy treści, a wyśpiewane 3 zwrotki i 6 razy refren. I piosenka-zapychacz-czasu jak znalazł.



Jest też taki twór (absolutnie nie utwór, i nie piosenka!), który puszczają nawet kilka razy dziennie​. I co się okazuje... okazuje się, że to absolutny numer jeden na wszystkich listach przebojów. Tekstu nie ma. Znaczy coś tam jest, ale wygląda, jakby został wygenerowany przez program. Zbitki słów i nic ponad to.
"Na ciele rozmażę z mych łez tatuaże,
dwa metry ma strach, nie wolno się bać.
A szyfry, pułapki w słowach zostawię.
Pokonać chcesz nas - nie zostanę" (hmmmm?)
Dalej jest, że ona jakiegoś jego nie chce, że on też nie chciał jej, ale za to ma ją nauczyć od nowa (dla wzmocnienia efektu dowiadujemy się czego ma ją nauczyć dopiero po wysłuchaniu całości). Dziewczynę męczy myśl, że nie zdąży, a on się oddala z każdym słowem... Pozostaje pytanie: no to go nie chce, czy chce, czy co? To dzieło-arcy ma dodatkowy problem w postaci fatalnej dykcji wokalistki. Musiałam się wczytać w refren, żeby w ogóle zrozumieć, cóż ona śpiewa, bo bez tego kodowałam jedynie "blebleble ponad, blebleble od nowa".



Moje serce raduje się za każdym razem, kiedy słyszy coś naprawdę wartego posłuchania. A bywa tak, oj bywa. Czasem zaplącze się w otchłani popowej papki jakiś Perfect, albo Gawliński i wtedy robi się cieplej na duszy. Dziś słyszałam Perfect. I cudowną piosenkę "Niepokonani".


I odetchnęłam z ulgą. Można ułożyć tekst, który składa się z więcej niż trzech zwrotów, który ma sens, przesłanie, zmusza do zadumy, wzrusza, a na dodatek nie posiada refrenu będącego zbitkiem 10 słów wyśpiewanych jedyne 13 razy. Szkoda tylko, że coraz mniej piosenek pisze się właśnie tak.

"Gdy ktoś, kto mi jest światełkiem
Gaśnie nagle w biały dzień
Gdy na drodze za zakrętem
Przeznaczenie spotka mnie
Czy w bezsilnej złości łykając żal
Dać się powalić
Czy się każdą chwilą bawić
Aż do końca wierząc, że
Los inny mi pisany jest." 

poniedziałek, 13 lipca 2015

"Trzydziesta pierwsza" Katarzyna Puzyńska

Usiadłam do napisania recenzji "Trzydziestej pierwszej", zadumałam się na chwilę i pierwszy raz od dawien dawna nie wiem, co tak naprawdę sądzę o książce. Rzadko mi się to zdarza. Niewątpliwie jest to powieść, którą czytałam z ochotą. Trzeci tom sagi, więc i bohaterowie znani, i sentymentu morze, i chęć sprawdzenia, czy i tym razem popłyną jedynie zachwyty. Nie popłyną. Znaczy nie jedynie, bo zachwytów garść też będzie.

Tym razem do Lipowa przybywa naukowiec Jerzy Grala, żeby zbadać Cichy Zakątek - miejsce, w którym w przeszłości znajdowała się osada sekty Witalisa Sobieraja. Mieszkańcy wiele lat temu popełnili w niej zbiorowe samobójstwo i nikt więcej się w tym miejscu nie osiedlił. Dodatkowo jeden z policjantów bierze urlop ojcowski, a na jego miejsce przybywa Emilia Strzałkowska, która wraz z synem dołącza do lipowskiej społeczności. Tak naprawdę od początku powieść toczy się wielowątkowo, autorka powraca do pożaru, w którym bohaterską śmierć ponieśli policjanci. Próbowali oni uratować swoją koleżankę po fachu i jej siostrę. Na wolność wychodzi człowiek, skazany 15 lat temu za podpalenie, co wywołuje poruszenie, wzburzenie i przywołuje wspomnienia wśród licznych mieszkańców małej wioski. Przez karty powieści przewijają się znalezione kości, zwłoki, kolejne podpalenie i dwójka dzieci, która próbuje bawić się w detektywów. Tło wydarzeń wypełnia świąteczna atmosfera, bohaterowie nucą kolędy i spotykają się przy suto zastawionych stołach, które uginają się nie tylko od jedzenia, ale też od ujawnianych przy nich tajemnic. Okazuje się, że prawe i szanowane osoby mają swoje mroczne tajemnice, a potępiani i źli bohaterowie nie do końca są tacy, za jakich się ich powszechnie uważa.

Jeżeli idzie o zachwyty. Przede wszystkim pani Puzyńska ma lekkie pióro, co też przekłada się na odbiór całości. Czyta się sprawnie, książki nie męczą i człowiek nie wie, kiedy pochłonął ponad 500 stron. Poza tym autorka wprowadza wiele wątków, zazębia je, ale żadnego nie pozostawia bez wytłumaczenia i rozwiązania. Wszystko jest po coś. I to też wielki plus. Mocnym punktem powieści jest postać Tytusa Weissa, który musi uporać się z przeszłością i nauczyć się żyć w teraźniejszości. Bardzo dobra scena na komisariacie, kiedy przedstawia wydarzenia sprzed lat. Naukowiec Jerzy Grala, to też całkiem dobrze napisana postać. Zaskoczeniem dla mnie było, że nie okazał się tym, za kogo go pierwotnie wzięłam. Ogromny plus za wprowadzenie motywu sekty, a także opisy jej działania, rządów Sobieraja, czy traktowania dzieci. Bardzo zgrabnie wpleciony wątek, który wyróżnia tę powieść na tle innych.

Jeżeli chodzi o to, co gdzieś tam zazgrzytało mi między wierszami... Przede wszystkim nie rozumiem pisowni "Kobieta zza Skrzyni" i "Lochy". Po co to poszło wielką literą pozostaje dla mnie ogromną zagadką. Dodatkowo w pewnym momencie miałam wrażenie, że jeśli jeszcze raz w tekście pojawi się "chłopiec w ciele mężczyzny" to zacznę krzyczeć. Nie przeszkadza mi nagminne tytułowanie policjantów, czy stosowanie do każdego bohatera imienia i nazwiska, ale obiektywnie patrząc jest tego za dużo i przydałyby się zamienniki. Jednak to mnie nie razi, wręcz jest czymś mocno charakterystycznym u pani Kasi. "Chłopiec w ciele mężczyzny" za to raził mnie okrutnie. Trochę przeszkadzały mi też aluzje do przeszłości Emilii Strzałkowskiej, ale to głównie dlatego, że jak na mój gust wątek ten wprowadził za dużo z telenoweli. Pogodziłam się jednak z tym, że to typowa saga obyczajowa z dobrze rozbudowanymi i wbudowanymi wątkami kryminalnymi, a nie kryminały z zarysowanymi wątkami obyczajowymi i z takim nastawieniem siadam do kolejnych części. Dzięki temu książki spełniają moje oczekiwania. I prawdopodobniej dalej będą spełniać, bo wsiąkłam w Lipowo i trudno byłoby mi z niego zrezygnować.

Polecam, bo książka jest naprawdę sympatyczna i wyśmienicie relaksuje. Zalecam też uodpornić się na zwrot "chłopiec w ciele mężczyzny", bo bez tego ani rusz. Mam nadzieję, że kolejne części też będą takie dobre i już nie mogę doczekać się, kiedy do mojej biblioteki zawita "Z jednym wyjątkiem".

środa, 1 lipca 2015

"Księga imion" Jill Gregory, Karen Tintori

Z okładki dowiedziałam się, że ta książka, to kabalistyczny thriller, który wciąga jak najlepszy film akcji. Postanowiłam przekonać się na własnej skórze, czy faktycznie jest tak dobrze, jak zapewnia Andrzej Chyra.

Początek był trudny. Mogę śmiało powiedzieć, że bardzo trudny. Przede wszystkim nadmiar bohaterów, urywane wątki i przeciętny styl pisania sprawiły, że męczyłam kartka po kartce i było mi z tym źle. Miałam ochotę odłożyć na półkę. Dopiero w połowie zorientowałam się, że czyta się coraz lepiej, całość wciąga i nie mogę doczekać się zakończenia.

W każdym pokoleniu żyje 36 sprawiedliwych, od których zależą losy świata. Są to zwyczajni, niepozorni mieszkańcy różnych kontynentów, którzy nie zdają sobie sprawy z tego kim są i w jakim stopniu zagrażają im gnozyci -  sekta, która chce zniszczyć świat poprzez wyeliminowanie wybrańców zwanych lamed wownikami. Wszystkie nazwiska sprawiedliwych zapisane zostały przez biblijnego Adama w księdze imion. Gnozyci rozszyfrowali, kto należy do tego zacnego grona i zabijają po kolei, w końcu zostają tylko 3 osoby. Czy uda się ich ocalić?

W książce poznajemy doktora Davida Sheperda, który w dzieciństwie przeżył poważny wypadek. Od tamtej pory cierpi na powracający ból głowy, któremu towarzyszy objawienie jakiegoś nazwiska. Ma spis takich nazwisk, ale nigdy nie zastanawiał się, dlaczego musi je notować i kim są ci ludzie. Nagle okazuje się, że to wszystko ma znaczenie, że może uratować świat, a przede wszystkim ocalić jedno z najważniejszych dla niego istnień - pasierbicę Stacy, która jest jednym z lamed wowników. Akcja książki rozpędza się, z każdą stroną robi się ciekawiej, ale w pewnym momencie odniosłam wrażenie, że autorki zanadto poniosła wyobraźnia. Tematyka niby interesująca, łącząca magię z jednym z wierzeń żydowskich, ale chwilami przypomina kiepskie kino w akcji, w którym dzieje się za dużo i za szybko. Na uwagę zasługuje dobrze napisana postać kobieca - Jael, która pomaga Davidowi i doprowadza go do tych, którzy wiedzą jak pomóc. Tylko czy w obliczu zbliżającego się końca świata można komuś zaufać i mieć pewność, kto jest wrogiem, a kto jest przyjacielem?

Na pewno nie jest to ani książka zachwycająca, ani taka, która na długo zapada w pamięć. Przeczytać można, jeśli ktoś wytrwały, to zapewne dobrnie do końca, ale są pozycje bardziej wartościowe, ciekawsze, lepiej napisane stylistycznie. Chociaż w przypadku tego, co mi nie leżało w tekście nie wiem, czy to wina treści i tego, jak napisały tę powieść autorki, czy wina tłumacza. W każdym razie coś nie gra, przez co czyta się dłużej i oporniej.