czwartek, 25 października 2018

"Miłość na walizkach" Małgorzata Kalicińska

Tytuł: Miłość na walizkach
Autor: Małgorzata Kalicińska
Wydawnictwo: Burda
Liczba stron: 512

To moja siódma książka Małgorzaty Kalicińskiej. Uwielbiam jej gawędziarski styl pisania, postaci, które są piękne w swojej prostocie, swojskie, takie.. zwyczajne. Lubię to, że Autorka nie boi się tematów trudniejszych, a zarazem nie robi z nich wielkiej sprawy. Jak to bywa w życiu - raz jest lepiej, raz gorzej, raz wcale, ale nie ma takiej sytuacji, z której nie można znaleźć wyjścia. I to jest fajne! Poza tym bohaterkom, a w zasadzie bohaterom, bo przecież mężczyznom też, daleko do młodzików, zbuntowanych nastolatków. To młodzi duchem, ale trochę starsi ciałem i doświadczeniem ludzie, którzy swoje już przeżyli, a teraz mądrzejsi, stateczniejsi już nic nie muszą, a zarazem wszystko mogą. I tak dobrze się czyta o takiej Mani, która ma swojego Antka. Jest on dla niej po prostu ukochankiem, z którym sobie żyje tak dobrze, spokojnie i dojrzale.

Marianna dużo przeszła w swoim życiu. Miała męża, ale już jest po rozwodzie. Ma syna, ale daleko, najpierw w Skandynawii, a teraz w Australii. Ma wnuka, ale w zasadzie go nie zna, nie widuje, tyle, co przez skype'a. I ma mężczyznę, którego poznała przypadkiem, a jeszcze większym przypadkiem pokochała. Pierwsze kroki w swojej relacji stawiali w dalekiej Korei, teraz kiedy Antoniego dopadła emerytura, mogą żyć pełnią życia. Oszczędności wystarczają na dalekie i bliskie podróże, a w domu nic ich nie trzyma. No właśnie, w domu. Tylko, gdzie jest ten ich dom? W Korei już nie, mieszkanie Marianny jakieś takie małe i niepraktyczne, a pomysł na budowę na wsi też nie wypalił. Jednak to nie ma znaczenia, byle razem i jest po prostu dobrze.

Marianna pisze książki, jej ukochanek marzy o swoim warsztacie, w którym będzie mógł sobie dłubać i odpoczywać pomiędzy wyjazdami. Korea nastraja ich pozytywnie i przekonuje do podróżowania. Zwiedzają bliższe i dalsze zakątki świata. Tworzą związek szczęśliwy, dojrzały i pełny. Oboje mają swoje rodziny, dzieci rozsiane po świecie, kiepskie wspomnienia z przeszłości. Mania przyjaźni się ze swoim byłym mężem i z jego nową kobietą, bo właściwie czemu nie? Córka Antoniego przekonuje się do jego nowej kobiety, bo i sama na nowo odkrywa miłość. Jej ojciec początkowo sceptyczny, a jednak akceptuje nowego narzeczonego Dominiki. Widzi, że jest szczęśliwa, więc i on jest. To takie proste.

Jednak to nie jest powieść jedynie o szczęściu, radości i przyjemności. Życie jest zbyt skomplikowane, żeby tak było. Śmierć przeplata się z narodzinami, zima z latem, smutek z radością, zacisze domowego ogniska z egzotycznymi podróżami. Jest różnorako, barwnie, chwilami te barwy troszkę ciemniejsze, bo trzeba kogoś pożegnać, a za chwilę rozbłyskają kolorowe kwiaty i słońce egzotycznej podróży. Taka właśnie jest "Miłość na walizkach" - pełna normalnego życia, które nie oszczędza, a dostarcza mnóstwo emocji.

Marianna martwi się o siebie i Antka, wie, że nie są już najmłodsi, więc zapisuje ich na kompleksowe badania. Nawet cytologia, nawet badanie prostaty. Chcą być razem na dobre i na złe, wolą wiedzieć, że dzieje się coś złego i zapobiegać, leczyć. On troszczy się o wygodę swojej kobiety, nie chce, żeby poruszali tematy finansowe, nalega na zmianę samochodu - na bezpieczniejszy, odprowadza do lekarza  w chorobie. Tak przyziemnie, a zarazem cudownie, prawda?

Nowa książka Mani opowiada o związkach, które rozpadły się, a następnie w jakiś dziwny sposób zespoliły na nowo. Głupie odejścia, zdrady, czasami rozstania przymusowe, bo rodzice, wypadek, czasem przypadkowe, ale zawsze zostawiające po sobie głęboką ranę, która zabliźnia się albo nie. Czasami partner lub partnerka wybaczają i miłość okazuje się silniejsza niż urażona duma i zranione serce. Innym razem zakochani odnajdują się przypadkiem. Po latach. Dają sobie drugą szansę, bo ludzkim jest popełniać błędy, a są sytuacje, w których nie warto brnąć w głupi upór. Życie jest za krótkie, żeby się złościć. Opowieści te prowadzone są z perspektywy kobiety, mężczyzny i dziecka. Sympatyczne i dające nadzieję na to, że miłość istnieje i potrafi pokonać każdą przeszkodę.

Nie jest to książka wyłącznie dla dojrzałych kobiet. Powinien przeczytać ją każdy, bo porusza ważne kwestie związków i zwykłego, codziennego życia: rozstania i powroty, zaangażowanie, podział obowiązków, kwestie finansowe, rodzinne, zdrowie i choroby, narodziny i śmierć. Pani Małgorzata Kalicińska kupiła mnie swoim wspaniałym, gawędziarskim stylem pisania już dawno. Pokochałam go w felietonach, rozkoszowałam się nim nad rozlewiskiem i tę historię (a to już 3 książka!) też pochłonęłam. Zachwycają mnie postaci, takie zwyczajne, jak z klatki obok, a zarazem tak niezwyczajne w swoim zachowaniu, w serdeczności i w uczuciach. To jest obyczajówka, ale taka z najwyższej półki, którą polecam każdemu. Warto, nie tylko dla historii, ale też, aby poznać różne oblicza miłości.



Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Burda.



niedziela, 21 października 2018

ŚBK: Pierwsze wspomnienia z biblioteki

Bibliotekę polubiłam stosunkowo niedawno. Na pewno później niż czytanie czy gromadzenie własnych książek. Pierwsze kroki stawiałam w bibliotece szkolnej i niestety nie mam dobrych wspomnień.

Zacznijmy od tego, że w moim domu zawsze były książki. Dużo książek. Bardzo dużo książek.  Książki dla dzieci, dla dorosłych, różne różności, w których każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Często chodziłam za  moją mamą i prosiłam ją: poszukaj mi czegoś, co mi się spodoba! Lektury też były na półkach albo rodzice nam je kupowali. Mini bibliotekę miałam w domu, więc nie czułam potrzeby przebywania w tej szkolnej, nie wspominając już o miejskiej.

Poza tym szkolna biblioteka nie była dla mnie atrakcyjna. Książki podniszczone, głównie lektury i ten niezwykle szalony i w gruncie rzeczy fatalny pomysł, żeby nagradzać za aktywność - w sensie ilość wypożyczeń. Nie lubię rywalizacji, nigdy nie lubiłam - tak, jak nikt nie przekonał mnie do planszówek, tak i nie przekonał mnie, że wypożyczanie nie dla siebie, dla własnej frajdy, a dla punkciku w jakiejś dziwnej tabelce ma sens.

Bibliotekarka nasza była miła, serdeczna i bardzo lubiana, ale... pewnego roku odbywał się u nas konkurs recytatorski. To ona go organizowała, to u niej zgłaszaliśmy się z pomysłami na to, co chcemy wyrecytować. Wtedy jeszcze nie miałam problemu z wystąpieniami publicznymi i nawet mnie to bawiło, chętnie się zgłosiłam i wybrałam "O bardzo niegrzecznej literaturze polskiej i jej strapionej ciotce" Boya- Żeleńskiego. Miałam 10 lat, chodziłam do IV klasy, a utwór uwielbiałam. Nie rozumiałam, ale uwielbiałam. Tak to się kończy, kiedy rodzice do snu czytają "Słówka" zamiast baśni Andersena. Nie pamiętam, żebym upierała się przy moim wyborze, pamiętam, że to bibliotekarka okroiła mi tekst (bo za długi, bo niewłaściwy dla dzieci) i wysłała mnie na scenę z tym pięknym utworem.

Niestety, przede mną wystąpiły poprzebierane, kolorowe dzieci z wierszami o żabce, co poszła do doktora, z Grzesiem, co wędrował przez wieś, etc. Dziewczynka w białej bluzce i granatowej spódnicy deklamująca utwór, którego znać nie powinna, nie zrobiła wrażenia na nikim, więc zajęłam z przytupem ostatnie miejsce. I w sumie było mi bardzo przykro, polonistka powiedziała, że było super, ale niestety nie na ten konkurs i potem pomyślałam sobie, że skoro pani z biblioteki wiedziała, że inni idą z wierszykami dla dzieci, to czemu mi pozwoliła wystąpić z "łajdakiem Przybyszewskim"? Do dzisiaj pozostaje to dla mnie tajemnicą, a bibliotekarkę po tym występie znielubiłam całkowicie. Zresztą wszelkie występy, akademie, wszystko, gdzie trzeba zabrać głos też.

I ta dygresja jest tu potrzebna, bo wszystko działo się w 4.klasie, więc rzutowało na moją niechęć do biblioteki dość mocno.

W liceum lepiej nie było, wędrowałam po lektury, których nie planowałam czytać. Te, co planowałam, kupowałam. Zresztą od 12 roku życia traciłam wszystkie oszczędności na książki (w końcu wszystkie powieści Chmielewskiej same nie chciały się zebrać), więc te biblioteki wciąż nie były mi potrzebne. Na studiach, kiedy zamieszkałam na śląskiej ziemi, byłam niejako zmuszona, bo książki niemieckojęzyczne kosztowały fortunę. Wtedy też jako biedna studentka zaczęłam odwiedzać półki z kryminałem, romansem... i wpadłam. Jednak nie na tyle, żeby biblioteka stała się moim drugim domem. Moje półki uginają się pod ciężarem książek, zasilam regały w dwóch domach i znowu nie bardzo mam czas na czytanie tego, co wypożyczę. Staram się jednak co jakiś czas odwiedzić panie w chorzowskich filiach i wybrać coś dla siebie.

Wspomnienia innych Śląskich Blogerów Książkowych można poczytać tu: klik


sobota, 6 października 2018

"Zdrada scenarzystów" Wojciech Nerkowski

Tytuł: Zdrada scenarzystów
Autor: Wojciech Nerkowski
Wydawnictwo: Czwarta Strona 
Liczba stron:404

Zdrada scenarzystów stanowi kontynuację Spisku scenarzystów, o którym pisałam całkiem niedawno. Bardzo przyjemna seria - ni to kryminalna, ni to obyczajowa, ale na pewno utrzymana w dobrym tempie. Są to powieści, w których naprawdę dużo się dzieje. 



Wydarzenia z poprzedniego tomu stają się doskonałym materiałem na scenariusz. Ekipa wyrusza na Teneryfę, żeby nakręcić prawdziwy kryminał. Głównymi bohaterami są Kuba, Artur i Sylwia, którzy przed trzema laty próbowali odnaleźć zabójcę Palomy. Ich heroiczna akcja ma zostać sfilmowana, a  oni sami zaczynają się nieswojo czuć - w końcu aktorzy wcielają się w nich samych! 

Smaczku całej tej egzotycznej wyprawie dodaje zabójstwo jednego z aktorów. Kilku podejrzanych, liczne tropy, oskarżenie nowego scenarzysty, że próbuje w ten sposób wylansować produkcję. Tylko czy aby na pewno? Śledztwo grzęźnie, a tymczasem morderca dopada kolejną osobę... 

Kolejna seria książek, w której kontynuacja dorównuje, a może wręcz przewyższa poprzednią część. Bardzo się cieszę, że miałam okazję przeczytać tę powieść i spotkać się ponownie z bohaterami, których naprawdę polubiłam. Kuba - niezmiennie pogubiony, niezmiennie szukający szczęścia w życiu. W obliczu związku siostry ze znanym aktorem, jej bywania na salonach, życie Kuby wydaje się smutne i jakieś niepełne. Oddany pracy, nawet w ekstremalnych warunkach, jakimi bez wątpienia są zbrodnie, szuka kogoś, z kim mógłby się związać. Sylwia rozkwita w czułych ramionach Artura. Są ze sobą szczęśliwi, a zarazem są nieszczęśliwi, że muszą się rozdzielić na jakiś czas. Tym bardziej że Artur pojawia się na łamach plotkarskich portali - także w towarzystwie pięknej kobiety.  Prasa huczy podejrzeniami, bombarduje niejednoznacznymi fotografiami, a uwięziona na wyspie Sylwia jest bezradna. Chciałaby ufać, ale jak tu ufać, kiedy ukochany nie odbiera telefonu, a wszyscy zaczynają jej współczuć zaistniałej sytuacji? 

Nowa szefowa, zwana pieszczotliwie Palomą Bis, jest załamana zaistniałą sytuacją. Poza ambicją włożyła w nową produkcję mnóstwo pieniędzy i nie wyobraża sobie, że mogłaby ona nie pojawić się na ekranie. Początkowo występuje w charakterze pierwszej podejrzanej, zwłaszcza że koło niej kręci się mafia. Jednak czy to nie byłoby zbyt proste? Z drugiej strony - historia lubi się powtarzać. 

Tym razem Autor nie zwiódł mnie aż tak, jak to się stało w pierwszej części i domyśliłam się, kto za tym wszystkim stoi. Jednak zakończenie zaskoczyło mnie o tyle, że sama nie potrafiłam wymyślić, w jaki sposób musiał działać morderca. I dlaczego nie prowadziły do niego żadne ślady. 

Świetna książka, bardzo odprężająca, a zarazem trzymająca w napięciu. Bohaterowie bez zmian - dający się lubić i sympatyczni, a cała historia utrzymana w klimacie pierwszej części, a zarazem wprowadzająca powiew świeżości w postaci akcji, która rozgrywa się za granicą. Dużo słońca, piękne krajobrazy, uniesienia miłosne, długie Polaków rozmowy za kulisami kręconych scen, to tylko nieliczne zalety powieści. 

Polecam i z niecierpliwością czekam na kontynuację. 



Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona.