poniedziałek, 24 czerwca 2019

"Pochyłe niebo. Ćma" Ewa Cielesz

Tytuł: Pochyłe niebo. Ćma
Autor: Ewa Cielesz
Wydawnictwo: Axis Mundi
Liczba stron: 448

Są takie książki, od których nie można się oderwać. Takie, które wzbudzają cały ocean odczuć i uczuć, które odbiera się całym sobą, współodczuwa z bohaterami. I taką właśnie powieścią okazało się "Pochyłe niebo. Ćma" Ewy Cielesz.

Nie było to moje pierwsze spotkanie z Autorką, więc mniej więcej wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Jednak lektura tej powieści przerosła moje oczekiwania. Świetne postaci - takie, których nie da się nie lubić i takie, których nie da się polubić. Książka musi wzbudzać emocje i tutaj tych emocji jest bardzo dużo - na dodatek skrajnie różnych, co tym bardziej podnosi walory czytelnicze.

Anitę poznajemy jako młodą dziewczynę, która na starcie w swoje dorosłe życie popełnia jeden błąd. Chwila zapomnienia, fatalne zauroczenie i ciąża, której nie planowała i która nie miała prawa się przydarzyć. Jednak się przytrafiła i nastolatka musi się zmierzyć z nową dla niej sytuacją. Musi się zmierzyć sama, bo najważniejsza osoba w jej życiu - matka, odwraca się od niej i wyrzucą ją na bruk. Rozpoczyna zatem samotną wędrówkę i walkę - o siebie, o swoje maleństwo, którego nawet nie chce i o jakąkolwiek przyszłość. Schronienie znajduje u ciotki, która też załatwia jej pracę. Powoli realizuje zatem pierwsze postanowienia, wieczorowo kończy szkołę. Poznaje towarzystwo, którego wcale nie powinna poznać - wydawałoby się, że margines społeczeństwa, który żyje na krawędzi dobra i zła. Jednak przyjmują ją jak swoją, a i ona stara się nie oceniać ludzi po pozorach.

Ciotka nie dopuszcza za bardzo myśli, że Anita miałaby mieszkać u niej z maleństwem, więc załatwia jej narzeczonego. Z pozoru miły, w rzeczywistości tajemniczy, wmieszany w układy i układziki. Z jednej strony gotowy zapewnić spokojne życie w dostatku, z drugiej jednak chłodny, nieprzewidywalny, ktoś, komu trudno zaufać. Nie jest to wymarzony mąż ani ojciec dla dziecka, więc ucieka od niego. I rozpoczyna dalszą tułaczkę, która jest zawiła, trudna i wymagająca. Sama musi zmierzyć się ze swoimi demonami, albowiem na nikogo w otoczeniu nie może liczyć. Matka ją wyrzuciła, siostra to okrutna i bezwzględna harpia, której zależy tylko na dobrach materialnych, a przyjaciele raz są, raz ich nie ma, ale ciężko tak naprawdę uznać ich za prawdziwych przyjaciół.

Anita jest bardzo waleczną osobą, taką zawziętą i butną. Wie, że jednym porywem serca zaprzepaściła swoją szansę na szczęście, ale nie poddaje się i zarówno w ciąży, jak i już po narodzinach córeczki stara się wiązać koniec z końcem. Przypadkowy zapis w testamencie sprawia, że znajduje się we właściwym miejscu o właściwym czasie. Poznaje kogoś, kto staje się dla niej wsparciem, chociaż sam ograniczony jest mocno swoją niepełnosprawnością. Wpada w towarzystwo artystów, którzy zaskakują ją zgraniem, otwartością, lekkością bytu.

Trudno powiedzieć, który z bohaterów jawi się jako najczarniejszy charakter, bo jest ich kilku, jednak ja zdecydowanie najwięcej uwagi i złych emocji poświęciłam siostrze Anity. Jest to okrutna i podła kobieta, która robi wszystko,  żeby po trupach dojść do celu i odebrać wszystko, co jej się nie należy. A właściwie, co w jej mniemaniu się jej jak najbardziej należy, bo przecież ma dzieci, bo życie jest drogie, bo czemu miałaby żyć w gorszych warunkach niż siostra. Koszmarna osoba, która zapomina o korzeniach, nie odwiedza matki, nie odwiedza siostry, a jedynie skupia się na przekrętach i machlojkach. I jak to w życiu bywa - uważana i tak za tą lepszą i zaradniejszą, bo w każdej rodzinie musi być ktoś, kto niezasłużenie wynoszony jest na piedestał.

"Pochyłe niebo. Ćma" to dobra, a nawet bardzo dobra książka. To taka powieść, od której ciężko się oderwać i którą długo się wspomina. Na szczęście dzisiaj odebrałam tom II - "Pajęczyna", więc i moją ciekawość, jakie są dalsze losy bohaterów, będę mogła szybko zaspokoić. 





Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Axis Mundi.


piątek, 21 czerwca 2019

ŚBKowe sposoby na upały

Marzy mi się, żeby ktoś wynalazł idealny dla mnie sposób na upalne dni. Niestety mój organizm nie toleruje lata. Dzieje się tak poniekąd ze względów zdrowotnych (uwielbiam moją tarczycę i wszelkie panoszące się w moim wnętrzu hormony), więc chociaż tyle, że znam winnych. Nie zmienia to faktu, że wszystkie gorące/upalne dni (plus 25 zwłaszcza) trzeba jakoś przetrwać. I nie jest to łatwe, w okresie wakacyjnym robię się bardzo nerwowa, wiecznie zmęczona i tylko zazdroszczę osobom, którym słońce ładuje akumulatory. Nie znam tego uczucia.

Żeby ułatwić sobie ten trudny czas, sięgam po kilka niezawodnych sposobów - niezawodnych w tym, żeby przynieść chociaż odrobinę ukojenia.

1) Hektolitry wody z cytryną i miętą - woda zawsze gazowana, bo niegazowana mnie nie nawadnia. Znaczy pewnie każdy potrafiłby mi udowodnić, że jednak tak, ale ja czuję jakby jednak nie, więc po co się męczyć. Do tego ograniczam mocno zużycie kawy, bo kawa w upale mi nie smakuje - jedynie jako element pobudzający i rano z przyzwyczajenia pojawia się w moim kubku.

2) Zacienione mieszkanie, wietrzone tylko w określonych godzinach nocnych, wyposażone w wiatrak i klimatyzer, którymi w strategicznych momentach robię sztuczny przeciąg. Bez tego nie wyobrażam sobie funkcjonowania, dopóki nie schłodzę i siebie, i mieszkania, to przeżywam katusze.

3) Wycieczka do domu rodzinnego i leżakowanie pod orzechem. Mamy ogromny orzech - naprawdę ogromny. Daje mnóstwo cienia - stół, krzesła, ławki, plac zabaw dla dzieci, piaskownica, koce, leżaki - wszystko się mieści. Jeśli tylko jedziemy do Częstochowy, to spędzamy pod nim cały dzień - wszystkie posiłki, rozmowy, zabawy z dziećmi. Wspaniałe miejsce. Szkoda tylko, że za daleko, żeby spędzać tam każde popołudnie. Niedługo jednak planujemy powrót na stałe - także po to, żeby życie latem stało się łatwiejsze.



4) Parki, lasy, ogrody botaniczne - wszystko, co jest zacienione i daje ukojenie. Oczywiście w miarę możliwości, bo nie oszukujmy się, codziennie nie ma na to czasu.

5) Filtr 30 i okrycie głowy - jak już muszę maszerować po świecie pozbawionym drzew i cienia, to tylko tak. To nie jest jednostronna niechęć - słońce też mnie nie lubi i wywołuje u mnie reakcje alergiczne, więc strzeżonego... no wiadomo. Po co ryzykować plamy, wysypki i inne przyjemnostki.

6) Kąpiele - w wannie zawsze i wszędzie. Chłodna kąpiel latem działa idealnie. Poza tym uznaję basen kryty i zamoczenie do pasa w morzu. Brzydzą mnie rzeki, jeziora i wszelkie mulaste/trawiaste/pełne mniejszych i większych zwierząt zbiorniki, jakoś totalnie nie potrafię się przełamać. Baseny zewnętrzne też mnie nie bawią.

Dodatkowo moją niechęć do lata wzmaga fakt, że jestem człowiekiem mocno migrenowym. I każde deszcze lub - co gorsza - burze podczas upałów są dla mnie podwójnie nie do zniesienia. A, że i tak źle, i tak niedobrze, to z utęsknieniem czekam na październik, a potem pierwszy śnieg. Tak już mam - co roku!


Jest to post tematyczny, który powstał przy współpracy z grupą Śląskich Blogerów Książkowych.

środa, 12 czerwca 2019

"Chłopiec z Gliwic" Teatr Miejski w Gliwicach

Lubię spędzać czas z moimi dziećmi -  jako mama pracująca, mam tego czasu niewiele. Tym bardziej że starsza myszka jest potencjalną gwiazdą sportu i popołudnia dedykowane są zajęciom dodatkowym. I tak w tym pędzie życia, w tej totalnej gonitwie, wyróżniam jedynie godzinę 5:00, o której z rozpaczą stwierdzam, że trzeba wstać i godzinę 23:00, kiedy z okrzykiem w głowie: nie wyśpię się! biegnę do łóżka.

I kiedy nadarza się okazja do odpoczynku, do relaksu i wspólnego wyjścia - korzystam. Obie z córką kochamy teatr, obie świetnie bawimy się na spektaklach - nie ukrywam, że nawet te dedykowane najmłodszym, stanowią dla mnie niesamowity odpoczynek i oderwanie od codzienności.

Nie inaczej było w maju, kiedy pojechałyśmy do Teatru Miejskiego w Gliwicach. Tym razem brałyśmy udział w spektaklu "Chłopiec z Gliwic", który przeznaczony jest także dla  mniejszych dzieci, nawet pięcioletnich. Oczywiście to nic nie szkodzi, bo w każdym z nas jest trochę dziecka - po reakcjach tych starszych wiekowo sąsiadów widziałam, że też się świetnie bawią.

Znowu (podobnie jak w  przypadku "Dzieci z Bullerbyn") zachwycił mnie minimalizm na scenie, który przełożył się na maksimum przekazu. Zachwycają mnie przedstawienia grane przez zespół gliwickich aktorów. Są świetne scenariuszowo, dynamiczne, pełne dźwięków, gry świateł i kolorów. Dodatkowo aktorzy wchodzą w interakcję z widzem, a w przypadku małych dzieci, możliwość pojawienia się na scenie, czy odegrania jakiejś roli jest niezwykle cenna. To właśnie o tym opowiadają potem swoim rodzicom i rówieśnikom, a nie o sztuce jako takiej. W spektaklu nie zabrakło dobrego humoru, widać było, że aktorzy świetnie się czują w swoich rolach, sami bardzo dobrze się bawią - jednocześnie zapewniając rozrywkę widowni.

O czym jest sztuka? O najeździe duńskiego hrabiego Ernesta von Mansfelda na Gliwice, o bohaterskim szewczyku Przemko i jego wielkiej miłości Jadwidze, którzy starają się powstrzymać atak i  obronić swoje miasto. A ponieważ ważną rolę odgrywają w sztuce mrówki, a także prażona kasza, to wiadomo, że całość musi stanowić świetną opowieść, która zainteresuje każdego młodego widza. I tego starszego na szczęście też.

Bardzo dobrym rozwiązaniem na małej scenie, jest wydzielenie miejsca dla najmłodszych. Siedząc blisko aktorów, sami też czują się jak mali aktorzy, dodatkowo mają okazję podawać rekwizyty, pomagać w prostych czynnościach na scenie i to sprawia, że spektakl jest dla nich atrakcyjny.

I chociaż moja córka wyszła oczarowana z poprzedniej sztuki, tak bez namysłu uznała, że "Chłopiec z Gliwic" podobał jej się bardziej, bo był zabawniejszy, bo jeden chłopiec się pomylił i za kurtyną dłubał w nosie, a przede wszystkim, bo nie znała wcześniej tej historii i nie mogła wyłapać zmian naniesionych na potrzeby scenariusza. Z "Dziećmi z Bullerbyn" tak łatwo nie poszło, bo książkę zna zbyt dobrze i po przedstawieniu wymieniła mi wszystkie różnice. Do dzisiaj wraca jednak do wspomnień i opowiada, jak niezwykłym przeżyciem były dla niej te dwie wizyty w teatrze.

Staram się w tym naszym pędzie życia znaleźć chwilę na książkę, kino i teatr, bo nie samymi obowiązkami człowiek żyje, a jak to mówią: czym skorupka za młodu nasiąknie... Chciałabym, żeby teatr odgrywał ważną rolę w życiu moich dzieci, tak jak odgrywa w moim. 

Sztukę polecam z całego serca, podobnie jak "Dzieci z Bullerbyn" i dziękuję za możliwość obejrzenia przedstawienia.