czwartek, 28 marca 2019

"Sprawa Salzmanna. Trup, którego nie było" Monika Kassner

Tytuł: Sprawa Salzmanna. Trup, którego nie było
Autor: Monika Kassner
Wydawnictwo: Zimny Priessnitz
Liczba stron: 182


"Sprawa Salzmanna. Trup, którego nie było" Moniki Kassner to jedno z moich największych wyzwań czytelniczych. Urodziłam się w Częstochowie, więc z językiem śląskim nie miałam nigdy do czynienia. Później studiowałam w Sosnowcu, wróciłam do Częstochowy, znowu zamieszkałam w Sosnowcu. 8 lat temu los rzucił mnie do Chorzowa i chociaż jestem tutaj dość długo, to po śląsku wciąż ni w ząb. Chyba najwięcej nasłuchałam się go w serialu "Diagnoza", w którym według mojego męża mocno go kaleczą.

I tak naprawdę niby wiedziałam, że częściowo ten śląski się pojawi, ale chyba nie wiedziałam, że aż na taką skalę. Pierwsze strony - zagubienie, ale potem? Poszło! Naprawdę poszło i dalej już czytało mi się tę książkę wyśmienicie.

Tytułowy Salzmann jest przedsiębiorcą, który posiada własną restaurację. I mnóstwo długów. Nie wytrzymuje presji i popełnia samobójstwo - a przynajmniej tak się wszystkim wydaje. Policja nie przeprowadza zbyt dokładnego dochodzenia: szybka identyfikacja zwłok, kilka przesłuchań i zamknięcie sprawy. Całą tą historią interesuje się Jendrysek, radca prawny, który prowadzi sprawy byłych wierzycieli Salzmanna. Nie wierzy on w wersję z samobójstwem. W restauracji zaczynają się kradzieże, a w sprawę wplątana jest niezwykle piękna kobieta  - Inga Bittner, narzeczona Salzmanna. Czy to przypadek? No właśnie nie do końca.

Razem z bohaterami wędrujemy po świętochłowickich ulicach, odwiedzamy sklepy i urzędy, które istniały wiele lat temu. Przenosimy się w niezwykle klimatyczne miejsca, poznajemy ciekawe postaci, tak różne od tych współczesnych. Niezwykły klimat lat trzydziestych, bardzo dobrze oddany na kartach książki, to wielki atut "Sprawy Salzmanna". Autorka przedstawia tło wydarzeń realistycznie, a i akcja powieści jest niezwykle spójna, dobrze prowadzona, a przez to ciekawa.

Inga Bittner nie jest osobą, która wzbudziła we mnie pozytywne odczucia. Pusta, przebiegła i żerująca na innych lalka, żyjąca utopią, nadzieją, że obietnice Salzmanna kiedyś się spełnią. Przesadnie dba o siebie i o swój wygląd, igra z losem i z prawem. To pierwsza osoba, którą sięga ręka sprawiedliwości - chociaż uderza w jej zachowaniu bardziej naiwność niż prawdziwa potrzeba czynienia zła, to jednak nie da się jej polubić.

Jendrysek ma rodzinę, z którą nie dane jest mu spędzić za wiele czasu. Przesympatyczna żona Hajdelka prowadzi dom i czuwa nad swoimi najbliższymi, a córka Helga ciągle pakuje się w kłopoty. W tym układzie to tata Adolf wydaje się tym, co niby karci, ale tak, że wychodzi na tego łagodniejszego rodzica. Wydają się szczęśliwi, chociaż praca, późne powroty i wyjazdy radcy zaburzają rodzinną sielankę. Śledztwo w sprawie Salzmanna prowadzi Jendryska do zaskakujących kroków, takich jak kupno trzewików dla żony czy bliska relacja z podejrzaną. Taką drzazgą w moim sercu stał się ten jeden moment w trakcie lektury, bo chociaż Hajdelka nie wie, a on tłumaczy sobie pewne sprawy działaniem na potrzeby dochodzenia, to jednak... są zasady, których nie powinno się łamać.

Powieść ta była dla mnie bardzo pozytywnym doświadczeniem. Akcja książki jest dość dynamiczna - sporo się dzieje, chociaż całość ma tylko około 200 stron. Poza rozwiązaniem sprawy znikających produktów z restauracji, rozwiązaniem sprawy Salzmanna mamy też strzelaninę, sekcję zwłok i zagraniczną podróż pełną przygód. Warto sięgnąć po tę lekturę, warto zmierzyć się z dialogami po śląsku (zwłaszcza, jeżeli nie miało się z nim wcześniej do czynienia), a po wszystkim warto odwiedzić Świętochłowice i sprawdzić jak zmieniła się przez te wszystkie lata okolica i czy można znaleźć jeszcze jakieś ślady jendryskowej rzeczywistosci. Ja w każdym razie planuję taką wycieczkę w najbliższym czasie.



Dziękuję Autorce za piękną przygodę czytelniczą i mam nadzieję, że ciąg dalszy nastąpi.


czwartek, 14 marca 2019

"Morderstwo w Hotelu Kattowitz" Marta Matyszczak

Tytuł: Morderstwo w Hotelu Kattowitz
Autor: Marta Matyszczak
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Liczba stron: 302


Do opowieści o Solańskim, Róży i ich wiernym, psim przyjacielu powracam zawsze z nieukrywaną przyjemnością. Przede wszystkim bardzo lubię rezolutnego czworonoga, bez którego Szymon błądziłby we mgle i nie rozwiązałby żadnej zagadki. Poza tym grono starych, dobrych znajomych powiększyło się o kota! No dobrze, na chwilę, ale jednak. Moja słabość do kotów jest tak wielka, że z wielką przyjemnością kibicowałam nowemu zwierzakowi Róży.




Tym razem akcja przenosi się do Katowic, gdzie zostaje zamordowana piosenkarka DJ Dzidzia. Kto miał motyw? Nie wiadomo! Jednak w sprawę wplątanych jest sporo osób, a te niewplątane zachowują się niezwykle podejrzanie. Ot np. mama Róży we własnej osobie... zamyka swojego męża w komórce i plądruje swój własny dom. Cuda i dziwy wyprawiają się na Śląsku, Solański stara się prowadzić śledztwo, a jednocześnie uwieść swoją przyjaciółkę. Nie ulega wątpliwości, że bije mu mocniej serce, a i jej serce nie pozostaje obojętne. I ta cała skomplikowana relacja niestety komplikuje rozwiązanie zagadki, bo młodzi, zamiast współpracować, załatwić sprawę raz-dwa, to kombinują. Kombinują aż zanadto, a kwiaty w toalecie przelewają czarę goryczy. Nie inaczej jest z łańcuszkiem z odciskiem psiej łapy. Niejasne pretensje, rozmowy nie wprost, zabawa w kotka i myszkę... to dominuje w relacji Solańskiego i Róży. A w tle kręci się jeszcze Potomek-Chojarska i Ból. I jak tu prowadzić śledztwo i łapać mordercę?

Nie jestem do końca przekonana czy podoba mi się relacja tej dwójki. Osobiście nie lubię w literaturze przegadanych i przekombinowanych związków. Nie znoszę obrażających się bohaterów - obce mi takie zachowania i nie trawię ich w książkach. Dorośli ludzie! Życie byłoby dużo łatwiejsze, gdyby potrafili rozmawiać o swoich uczuciach i potrafili się z nimi zmierzyć. Nie tylko na zasadzie -  nie pasuje mi, nie spełniłeś/spełniłaś moich wydumanych oczekiwań, to odwrócę się na pięcie i sobie pójdę. Ewentualnie zamknę się w sobie i pójdę z kimś innym na kawę. Nie. To zupełnie tak nie powinno wyglądać i chociaż on jest ciapowaty, a ona niezdecydowana, to jednak kwestię swojej relacji powinni rozwiązać. Pilnie! Zanim całość zmieni się w telenowelę z kundelkiem w tle.

W tej części "Kryminału pod psem" pojawił się język śląski - w scenach Alojza i Pejtera. Niezmiennie stanowi on dla mnie spore wyzwanie, bo na Śląsku jestem przejazdem.  I po prostu nie mówię, nie rozumiem... dobrze, że mam niezawodną kobiecą intuicję i jestem w stanie domyślić się większości. Całe szczęście Autorka zadbała o tłumaczenie dla takiego gorola jak ja. Uważam jednak, że to świetny zabieg, wprowadzenie do tekstu języka, który powinien być pielęgnowany na wszelkie możliwe sposoby. Zwłaszcza dla osób, które nie mają z  nim do czynienia. Marta Matyszczak w sposób bardzo sympatyczny pokazuje Katowice, które ostatnimi czasy pięknieją. Mam przyjemność pracować w okolicy miejsca zbrodni (w zasadzie tylko Superjednostka zasłania mi widok na hotel), często wędrować po rynku czy okolicznych galeriach, pijać kawę w kawiarni, w której bywają bohaterowie. To takie miłe uczucie, kiedy akcja książki dzieje się w tak dobrze znanej okolicy. Nadmienię jeszcze, że do mieszkania Szymona też nie mam daleko, rzekłabym, że 5 minut spacerkiem, więc tym bardziej czuję, że jestem w centrum tych wydarzeń - i tych katowickich, i tych chorzowskich. Moje drogi bardzo dokładnie przecinają się z drogami Solańskiego. Nawet schronisko na Opolskiej i ulubiony weterynarz Gucia są w zasięgu mojego spaceru.

Cieszę się, że rozwiązała się (póki co) kwestia bogactwa Szymona. Jego zgubny nałóg wypadł bardzo wiarygodnie, a powrót do  dawnego życia uwiarygodnił też jego postać. Wcześniej było nienaturalnie, teraz odzyskaliśmy dawnego Szymona - w wytartych spodniach, z pustym kontem. Dla akcji dobrze, dla niego gorzej - wiadomo. Chciałabym jeszcze, żeby w kolejnych częściach Szymon zmądrzał. Zresztą Róża też. Nie potrafię pogodzić się z ich skomplikowaną relacją - chociaż relacja jak relacja, ale te dziecinne, rodem z podstawówki zachowania? A brrr!

Jednak sporo prawdy jest w tym, że bohaterowie mają wzbudzać emocje - i pozytywne, i negatywne, a Róża z Szymonem na pewno wzbudzają (na zmianę i takie, i takie). Dlatego z taką przyjemnością wracam do nich, dlatego taką sympatią darzę tych niezdecydowanych, zbuntowanych, nierozgarniętych bohaterów. Czekam na kontynuację, mam nadzieję, że dla odmiany poobserwuję bohaterów w poważnym związku, w całkiem nowej relacji, w całkiem nowej odsłonie. Tego sobie najbardziej życzę. 




A Autorce dziękuję za kolejne spotkanie z chorzowskim bohaterami. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie uda mi się wybrać na jakieś spotkanie autorskie. Dziękuję także za wspaniałą dedykację.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Dolnośląskiemu.