poniedziałek, 26 lutego 2018

"Okrutna pieśń" Victoria Schwab

Tytuł: Okrutna pieśń
Autor: Victoria Schwab
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Liczba stron: 432 

Wstyd się przyznać, ale znowu wybrałam książkę po okładce. Śliczna, intrygująca i ujmująca prostotą przyciągnęła mój wzrok i od razu wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Tym bardziej że opis powieści też wydał mi się interesujący. I do czego mnie to doprowadziło?

Zdecydowanie muszę rzec, że książka mnie zaskoczyła. Przede wszystkim myślałam, że będzie ona skierowana wyłącznie do młodszych odbiorców, a tak nie jest. Spokojnie może przeczytać ją każdy i jeśli tylko dobrze czuje się w gatunku urban fantasy, to bez wątpienia odnajdzie się w lekturze i dostarczy mu ona dużo emocji. 

Na uwagę zasługuje dwójka głównych bohaterów. Kate Harker to pewna siebie, przebojowa dziewczyna, która chce być blisko ojca. Chce zwrócić na siebie jego uwagę i sprawić, żeby był z niej dumny. Niestety nie jest to takie proste, bo od śmierci matki odsyłana jest regularnie do różnych szkół. I za każdym razem robi wszystko, żeby się z nich wydostać i wrócić do domu. Swój cel osiąga podpaleniem kaplicy w Akademii Świętej Agnieszki. Dopiero tym występkiem przekonuje ojca, że jej miejsce jest obok niego, a jej cel, to pomaganie mu. We wszystkim. W kolejnej ze szkół natyka się na Fredericka Gallaghera. Szybko odkrywa, że coś jest z nim nie w porządku. Szuka go na liście chronionych mieszkańców, ale to na nic. Długo zastanawia się, jaką tajemnicę kryje ten uczeń. I dlaczego zamiast ją drażnić, jak praktycznie cała szkoła, wzbudza w niej pozytywne uczucia. 

Dzieli ich wszystko. Ona jest córką potężnego Calluma Harkera, który włada Miastem Północnym. On jest synem Henry'ego Flynna, który zajmuje się Miastem Południowym. Już samo to sprawia, że w teorii są największymi wrogami. Dodatkowo Frederick to tylko imię, które chłopak przyjmuje na potrzeby szkoły. Tak naprawdę nazywa się August i jest... potworem. 

"Nocą polowali na potwory, lecz w ciągu dnia starali się nie dopuścić do stworzenia nowych. A to dokonywało się przez zbrodnie. One były przyczyną, zaś Corsaje, Malchajowie i Sunajowie - rezultatem".

Corsaje i Malchajowie są potworami Harkera. Zajmują ziemię na jego warunkach, a on chroni ludzi, żeby nie padli ich ofiarą. Sunajowie to podopieczni Flynna. Jest ich tylko troje - Leo, Ilsa i August.  Żywią się duszą tych, którzy dopuścili się największych zbrodni. Ich bronią jest muzyka - Leo swoją śmiertelną pieśń potrafi wygrać na każdym przedmiocie, Ilsa pokonuje przeciwnika śpiewem, a August wygrywa pieśń na skrzypcach. Okoliczności ich powstania są tajemnicze i wiążą się z wielkimi tragediami. Rodzina postanawia wysłać Augusta do szkoły, żeby miał oko na małą Harkerównę. Chcą, żeby była kartą przetargową, kiedy przymierze między Północą a Południem upadnie. 

Kiedy Kate odkrywa, że Frederick to tak naprawdę Sunaj - jeden z synów Flynna, postanawia doprowadzić go do ojca. I w ten sposób zyskać sobie jego szacunek. Jednak wszystko komplikuje nagły atak potworów. August, zamiast paść ofiarą Kate, ratuje jej życie. Kate, zamiast dostarczyć ojcu potwora, musi uciekać i walczyć o życie. I to razem ze swoim wybawicielem. Niby wrogowie, a jednak muszą podjąć decyzję, czy łączyć siły i próbować przetrwać, czy spełniać swoją powinność i wykazać się lojalnością względem ojca. 

"Corsaj, Corsaj, zęby, szpony,
Potnie, pożre na surowo.
Malchaj, Malchaj, blady, chudy,
Wyssie krew, aż będziesz suchy.
Sunaj, Sunaj, czarnooki,
Pieśń zanuci, porwie duszę".

Książka zachwyca nie tylko świetnie wykreowanymi postaciami, ale też wartką, przemyślaną akcją. Naprawdę trzyma w napięciu i sprawia, że nie można oderwać się od czytania. Świat przedstawiony w utworze jest mroczny, tajemniczy. Z jednej strony mamy normalną szkołę pełną uczniów, z drugiej potwory, które zagrażają światu. Nikt nie spodziewa się, że do braci uczniowskiej dołączy Sunaj. Nikt nie spodziewa się, że może to być potwór, który dąży do pokoju i nie chce zerwania przymierza. Taki idealista, który źle się czuję w swojej skórze i chciałby być bardziej ludzki. Zaskakuje on Kate, która w wielu miejscach nie zgadza się z jego światopoglądem. Sama Kate - z jednej strony waleczna i pewna siebie dziewczyna, ale nie do końca potrafi odnaleźć się w sytuacji, w której to nie ona odgrywa główną rolę, tylko jej wróg - Sunaj. Poza tym zaczyna przypominać sobie wydarzenia z przeszłości,  które uświadamiają jej, że nie każdemu może ufać i nawet najbliżsi mogą okazać się bardzo niebezpieczni. 

Autorka stopniowo wprowadza nas w świat Miasta Prawdy, pokazuje, jak rozkładają się siły między Północą a Południem i jakie metody walki ze złem preferują ich przywódcy. Nie da się polubić ojca Kate, który swoją bezwzględnością i brutalnością wzbudza negatywne odczucia. Za to rodzina Flynnów, chociaż złożona w większości z potworów jest przesympatyczna. Może z jednym małym wyjątkiem. Ciepli, serdeczni wobec siebie i dobrzy - czy tak powinna wyglądać relacja ludzi z potworami? Czy potwór brat może kochać potwora siostrę i martwić się o jej los? 

W powieści zachwyca styl - lekkie pióro, świetnie skonstruowany świat przedstawiony i ciekawie, konsekwentnie kreowane postaci. Akcja urywa się nagle, pozostawiając niedosyt. Mam nadzieję, że pojawi się kontynuacja, bo tej powieści zdecydowanie się takowa należy. Bardzo wysoko oceniam i zachęcam do przeczytania każdego, kto nie gardzi młodzieżówkami - zwłaszcza w gatunku urban fantasy. 



Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona.

środa, 21 lutego 2018

ŚBK: Największe grubasy w mojej biblioteczce



Nie ma w mojej biblioteczce grubasów z prawdziwego zdarzenia - np. takich 1500 stron. Nie przepadam za opasłymi tomiszczami. Po pierwsze dlatego, że bardzo niewygodnie się je czyta. Jestem miłośniczką czytania w wannie, w łóżku, w pozycjach mocno pokręconych. Niestety nie sprzyjają one ciężkim, grubym, wielostronicowym książkom. Po drugie dlatego, że przeważnie nie mam możliwości czytać dwa czy trzy dni z rzędu po kilka godzin. Dom, dzieci, zajęcia dodatkowe... i czasu na czytanie jest, ile jest. Niestety nie mam jakiejś wybitnej pamięci, ani też nie potrafię się wciągnąć w lekturę, którą czytam przez miesiąc - codziennie po kilkanaście kartek. Z tego powodu bardzo nieśmiało podchodzę do powieści, które mają więcej niż 400 stron. Jednak są takie książki, które mimo swoich rozmiarów... są w biblioteczce i zajmują w niej bardzo ważne miejsce. Część przeczytana, część do przeczytania.... i jeszcze kilka w planach zakupowych.

1) Moja ukochana Osiecka. Agnieszka pisała dużo, więc i książki mają dość pokaźną objętość. Tutaj niestety sporo braków.  Z serii "Dzienniki" brakuje mi 3!! tomów (kiedy ja to zaniedbałam?), a z czarnej serii wydającej jej twórczość też jeszcze nie wszystko stoi na półce... 

"Dzienniki 1945-1950" - 496 stron
"Dzienniki 1951" - 544 strony
"Jabłonie" i "Do dna" - 576 stron i 488 stron
"Biała bluzka. Najpiękniejsze opowiadania" - 464 stron
"Nowa miłość. Wiersze prawie wszystkie" - 696 stron 

Dużo czytania!

2) Stieg Larsson to był hit. Był taki moment, że każdy czytał, każdy o tych książkach mówił i ogólnie panował wielki szał. Dostałam na urodziny, wpadłam w ten szał... ale przeczytałam tylko dwie części. Potem nieopatrznie (dobra, dobra, specjalnie!) zerknęłam na zakończenie trzeciego tomu... i odechciało mi się czytać. Taka prawda. 



"Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" - 634 strony
"Dziewczyna, która igrała z ogniem" - 704 strony
"Zamek z piasku, który runął" - 784 strony

3) Dan Brown stoi sobie na mojej półce w komplecie. Nieprzeczytany tylko "Początek", bo jakoś jeszcze nie było okazji. Przy tym autorze mam mieszane odczucia. Z jednej strony czyta się szybko, łatwo i przyjemnie, a z drugiej strony - zwłaszcza w serii o Robercie Langdonie - irytuje mnie niezniszczalność głównego bohatera, jego inteligencja, spryt i taka.. wręcz nadludzkość. Wiem, wiem, to tylko postać literacka, a z założenia akcja ma być wartka, ale są też jakieś granice realności... 




"Początek" - 576 stron
"Inferno" - 592 strony
"Zagubiony symbol" - 624 strony

4) Harry Potter - poszczególne tomy różnią się od siebie ilością stron. Im dalej w las, tym lepiej. Największy potterowy grubas to "Harry Potter i Zakon Feniksa", ale "Harry Potter i Insygnia Śmierci" wcale dużo gorzej na półce nie wygląda. Całość stoi grzecznie i czeka, aż kulturalne dzieciaki dorosną.




"Harry Potter i Czara Ognia" - 766 stron
"Harry Potter i Zakon Feniksa" - 954 strony
"Harry Potter i Książę Półkrwi" - 702 strony
"Harry Potter i Insygnia Śmierci" - 782 strony

I to w zasadzie tyle. W mojej drugiej biblioteczce (rodzinnej) pałęta się na pewno więcej grubasków. Jednak są one 80 kilometrów ode mnie. Za to przy mnie jest jeszcze kilka książek naukowych - teraz już bez znaczenia, ale w swoim czasie spędziłam z nimi wiele fascynujących godzin. Ot taka ciekawostka. 




O grubasach w biblioteczkach pozostałych Śląskich Blogerów Książkowych można poczytać tutaj:
ŚBK 

piątek, 16 lutego 2018

"Moralność pani Piontek" Magdalena Witkiewicz

Tytuł: Moralność pani Piontek
Autor: Magdalena Witkiewicz
Wydawnictwo: Filia
Liczba stron: 296

Kocham teatr. Obok literatury odgrywa ważną rolę w moim mysim, kulturalnym świecie. Zawsze chętnie oglądam klasykę - czy to Fredrę, czy Gombrowicza, ale szczególne miejsce w moim sercu mają wszelkie komedie omyłek. Może dlatego, że pozwalają mi się szczerze pośmiać i zrelaksować. Może dlatego, że w moim świecie jest za dużo powagi.

Z radością sięgam po książki, które mogą dostarczyć mi takich wrażeń. Oczywiście w momencie sięgania, jeszcze nie wiem, czy trafią w mój gust, ale opierając się na rekomendacjach osób czytających podobną literaturę... jest duża szansa.

"Moralność pani Piontek" Magdaleny Witkiewicz, to kolejna z powieści, która znalazła się na moim czytniku przypadkiem. Dużo słyszałam o autorce, nigdy nie miałam okazji przeczytać, znalazłam w chmurze legimi i... wpadłam.  Nie tylko w całą historię, która nie wyróżnia się szczególnie spośród obyczajówek, ale styl pisania autorki to jak dla mnie mistrzostwo świata. Pokochałam go od pierwszej strony. Dodatkowo świetne postaci - pani Piontek a właściwie Gertruda Poniatowska to wspaniale przerysowana mamuśka, harpia i pirania w jednym, która uważa, że razem z nazwiskiem zyskała szyk, klasę i dostojeństwo oraz awansowała społecznie. Wszak Poniatowska to już arystokracja, czyż nie? Kawa - tylko z malutkich filiżaneczek, z odpowiednio spienionym mlekiem i ciastkiem na talerzyku. Buty - tylko szpilki, drogie lub jeszcze droższe. "Mąszeri", które na stałe wchodzi do wypowiedzi Trudzi. Wszystko musi być zaplanowane. Wszystko musi być po jej myśli. Wszyscy muszą się podporządkować. Ciężki los z taką kobietą dla domowników i uczta dla czytelnika. Ot co! Tylko czy pani Piontek naprawdę jest taka straszna? Czy odgrywa swój teatr, ponieważ zyskała świetną widownię w postaci syna i męża? I czy jest coś, co może zachwiać jej pewność siebie i sposób postrzegania świata?

I chociaż to najbardziej charakterystyczna postać, to jednak nie jest pierwszoplanowa. To jej syn, August, który wbrew woli matki postanawia się wyprowadzić, gra pierwsze skrzypce. Oczywiście nie może być tak, że wszystko układa się bez komplikacji. Wynajmuje mieszkanie... i okazuje się, że nie tylko on. Właścicielka postanawia wynająć dwóm osobom równocześnie, żeby mieć na bilet na samolot. Tylko zainteresowani nic o tym nie wiedzą. Oj wielka wynika z tego afera, ale on za żadne skarby świata nie chce wrócić do matki, a ona i tak nie ma się gdzie podziać, więc decydują się na wspólne mieszkanie. August poznaje dziewczynę, która zaczyna mącić mu w głowie. Nie ta klasa społeczna, nie ten zawód, nie ten wygląd, a jednak go do niej ciągnie. Tylko jak powiedzieć matce, że szykuje się mezalians? 

Książkę charakteryzuje kilka zabawnych zwrotów akcji, błyskotliwy humor i ten styl kreowania rzeczywistości, który tak bardzo przypadł mi do gustu. Postaci są wyjątkowe, nie tylko pani Trudzia i jej syn, ale też zahukany ojciec, który niby chce zmian, ale boi się wprowadzić je w życie, sąsiadka Augusta, która dzieli się książkami i tym samym urozmaica panu Poniatowskiemu wieczory, dzieci sąsiadów z przeciwka, które zyskują dziadka i dziadek, który zyskuje psa. A dorzucając Augusta, jego przyjaciela, jego współlokatorkę i jej przyjaciółkę, to robi się zacne grono bohaterów, których nie da się nie lubić. Naprawdę! Nawet pani Gertruda w tym całym swoim dostojeństwie jest jednostką, do której sympatia rodzi się w naturalny sposób. 

Bardzo się cieszę, że miałam okazję przeczytać tę książkę. Na pewno sięgnę po pozostałe powieści autorki. Polecam każdemu, kto lubi powieści obyczajowe pisane z przymrużeniem oka, z dużą porcją humoru w najlepszym wydaniu. 



Przeczytane dzięki Legimi.pl (Legimi na Kindle).


czwartek, 8 lutego 2018

"Strzały nad jeziorem" Marta Matyszczak

Tytuł: Strzały nad jeziorem
Autor: Marta Matyszczak
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Liczba stron: 304

Premiera nowej książki Marty Matyszczak zbliża się wielkimi krokami. Już 28.02.2018 "Strzały nad jeziorem" pojawią się w księgarniach. Najnowsza opowieść o Guciu i nieogarniętym Szymonie Solańskim zapukała do mych drzwi wcześniej, więc i na blogu przedpremierowa recenzja! 

Gucio to przecudowny pies - błyskotliwy, inteligentny, a kiedy potrzeba to też złośliwy! Szymon natomiast to detektyw, którego gubi... spadek. Nowa fura, drogie ubrania, gadżety i inne bajery przysłaniają mu trochę to, co najważniejsze. Przynajmniej do czasu, aż Róża informuje go, że siedzi. I to za morderstwo. Solański wskakuje w swoje nowe cudo, jakim jest Audi TT i gna czym prędzej na ratunek przyjaciółce, która wyjechała do Barlinka i wplątała się w jakąś dziwną aferę. Szymon nie jest świadomy, że ona pojechała tam na obóz odchudzający, żeby w końcu poczuć się lepiej. Dieta i sport, dużo sportu stają się nowymi przyjaciółmi Róży. I jej sylwetka bez wątpienia zyskuje na tym i to do tego stopnia, że Solański jej nie poznaje! 

Po wpłaceniu kaucji i wynajęciu adwokata trójka przyjaciół rozpoczyna swoje prywatne śledztwo. Solański szuka winnego, Róża stara się nie wtrącać i nie rzucać w oczy (nie jest trudno domyślić się, jak jej te starania wychodzą), a Gucio czasami widzi więcej, ale nie potrafi tego przekazać. I tym samym śledztwo posuwa się powoli. Obstawiają co prawda kilku podejrzanych, co to mogli mieć i motyw, i sposobność do zastrzelenia archeologa, ale wciąż jest wiele niejasności. Dodatkowego smaczku dodaje szkielet prehistorycznego nosorożca, który Róża odkrywa przy okazji zajęć z nurkowania. Wielu jest śmiałków, którzy próbują go wyłowić, wierząc, że uda im się w ten sposób zdobyć sławę i pieniądze.  

Zarówno Szymon, jak i Róża przechodzą przemianę. On szpanuje, rozpuszcza kasę i robi wszystko, co do niego zupełnie niepodobne. Ona staje się atrakcyjna i pewna siebie. Starcie nowego Solańskiego z nową Kwiatkowską jest dla obu niezwykle trudnym doświadczeniem. Poza tym wciąż nie potrafią sami ze sobą ustalić, czego oczekują od wzajemnej relacji. Niby ich stosunki się powoli zmieniają, ale wciąż pozostaje aktualnym mickiewiczowskie pytanie: "czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie"?

Co znajdziemy w nowej powieści Marty Matyszczak? Zabójstwo nad jeziorem, koślawe śledztwo lokalnej policji, niewiele lepsze Szymona i Róży oraz przeuroczego psa, który wiernie towarzyszy w każdej akcji. A także czasami bierze sprawy w swoje ręce. Nie da się przejść obok tej książki (jak i obok wcześniejszych części!!) obojętnie. Zakończenie sugeruje ciąg dalszy i mam nadzieję, że on nastąpi, bo chociaż kryminały te nie trzymają w wielkim napięciu i nie ma w nich masakrycznych zbrodni, a także wielu zwrotów akcji, to jednak to najsympatyczniejsze powieści z najsympatyczniejszymi postaciami, na jakie ostatnio trafiłam. Pisane z przymrużeniem oka, zabawne, lekkie i z Guciem. Czego można chcieć więcej? 

Polecam! I "Strzały nad jeziorem" i wcześniejsze części!
http://kulturalnamysz.blogspot.com/2017/09/tajemnicza-smierc-marianny-biel-marta.html



Za książkę dziękuję Wydawnictwu Dolnośląskiemu.

poniedziałek, 5 lutego 2018

"O górze, która wybrała się w świat. Przygody Małej Czantorii" Weronika Górska

Tytuł: O górze, która wybrała się w świat. Przygody Małej Czantorii
Autor: Weronika Górska
Wydawnictwo: Stapis
Liczba stron: 88

"O górze, która wybrała się w świat. Przygody Małej Czantorii" to książka Weroniki Górskiej skierowana przede wszystkim do dzieci, ale młodzież i dorośli też mogą się przy niej wyśmienicie bawić.

Mała Czantoria liczy sobie dwadzieścia milionów lat i czuje się nieszczęśliwa. Jej siostra - Wielka Czantoria uważa się za lepszą i ciekawszą atrakcję turystyczną i często dokucza mniejszej sąsiadce. Góra marzy o tym, żeby wybrać się w podróż życia i odwiedzić swoje kuzynostwo. Rośliny i zwierzęta zamieszkujące jej zbocza mają mieszane odczucia, ale Mała Czantoria stawia na swoim i rusza w świat. Część roślin, zwierząt, a także swoją kolejkę górską, domy i ulice pozostawia siostrze. Sama wędruje pod osłoną nocy, żeby było łatwiej. Jej pierwszy cel to Łysa Góra, która kusi zlotami czarownic.

Niestety okazuje się, że sabatów od dawna nie ma, a wręcz nie wiadomo, czy kiedykolwiek były. Łysa Góra za to jest równie zarozumiała, jak Wielka Czantoria i traktuje swoją kuzynkę lekceważąco. Kolejny etap podróży to sympatyczne, imponujące wielkością Tatry, które jednak wydają się mocno melancholijne i chociaż góra miło spędza z nimi czas, to w dalszą drogę wyrusza smutna. Jej nastrój poprawia się jednak po spotkaniu z Olimpem. Okazuje się, że bogowie, którzy powinni żyć na jego grzbiecie, nie istnieją, a sam Olimp jawi się jako zapatrzony w siebie. Małej Czantorii to zupełnie nie przeszkadza i pierwszy raz w swoim dwudziestomilionowym życiu... zakochuje się! Z bólem serca opuszcza nowego przyjaciela, ale to przecież nie koniec wędrówki - jeszcze Wezuwiusz, Alpy i Śnieżka!

Uważam, że autorka miała fantastyczny pomysł na tę opowieść. Mała Czantoria jest przesympatyczna, chociaż podobnie jak swoja większa siostra jest zbyt pewna siebie. Jako pierwsza rusza jednak w tak daleką drogę, wbrew teorii, że "góra z górą się nie zejdzie". Po drodze spełnia swoje marzenia, kąpie się w morzu i w oceanie, poznaje zwierzęta, które nie żyją na jej zboczach, a przede wszystkim poznaje różne charaktery górskich kuzynów. Niektóre z gór przypadają jej do gustu, inne opuszcza ze złością, ale każde spotkanie niesie naukę i to nie tylko dla Czantorii, ale też dla czytelnika.

Różne postawy niższych i wyższych wzniesień pokazują, co w którym zakątku Europy jest ważne. Góry opowiadają o historii, która rozgrywała się na ich grzbietach, o mitach, przesądach, a także uczą geografii poszczególnych regionów. I wydawałoby się, że to wszystko w zestawieniu z lekcją o zachowaniach i charakterze poszczególnych wierzchołków może tworzyć treść przesadnie zagmatwaną, zapchaną szczegółami, ale wcale tak nie jest. Zawartość poszczególnych rozdziałów jest świetnie zaplanowana, a ciekawostki, które pojawiają się nawiązując do poszczególnych gór czy całych pasm są łatwe do zapamiętania.

Dodatkowo książka ta jest bardzo dobrze przygotowana pod kątem graficznym - śliczne ilustracje dodają uroku, zwłaszcza że całość została wydrukowana na papierze kredowym, który bardzo lubię w przewodnikach ze zdjęciami i w książkach z ilustracjami.

Mała Czantoria powraca do domu mądrzejsza o nowe doświadczenia, a także szczęśliwa, bo udało jej się spełnić największe marzenie. Przyprowadza też sobie przyjaciółkę, bo we dwoje tym przyjemniej podróżować i planować nowe przygody.

Książka ta została skierowana do dzieci i mogłaby być lekturą uzupełniającą na lekcjach przyrody. Próbowałam czytać z moją sześciolatką, jednak dla niej okazała się jeszcze za trudna. Powrócimy do wspólnego czytania za rok, a może za dwa lata przeczyta już samodzielnie. Polecam serdecznie!




Za egzemplarz (a także zakładki i pocztówki) dziękuję Wydawnictwu Stapis.


czwartek, 1 lutego 2018

"Wszystko wina kota!" Agnieszka Lingas-Łoniewska

Tytuł: Wszystko wina kota!
Autor: Agnieszka Lingas-Łoniewska
Wydawnictwo: Novae Res
Liczba stron: 400

Lubię czytać książki nieznanych mi autorów. Ciekawi mnie ich styl, sposób przedstawiania postaci, a także to, dlaczego mają tylu wiernych czytelników. O Agnieszce Lingas-Łoniewskiej słyszałam dużo, ale po raz pierwszy miałam okazję zapoznać się z jej twórczością. Nie bez przyczyny padło na "Wszystko wina kota!". Wszak kot to zwierz, który zawsze przyciąga moją uwagę. Tak też było tym razem. Nie zgłębiłam żadnej recenzji, a nawet notki o książce - tytuł znalazłam w chmurze Legimi, wrzuciłam na półkę i rozpoczęłam czytanie.

Lidka, główna bohaterka powieści, jest pisarką, która ukrywa się pod pseudonimem Róża Mak. Ma w swoim dorobku wiele książek, właśnie ukończyła nową i jej przyjaciółka (a zarazem agentka literacka) namawia ją, żeby w końcu się ujawniła. Dziewczyna jednak dobrze się czuje z tym, że nikt nie wie, kim jest naprawdę. Ma trzy serdeczne przyjaciółki, wielu fanów, którzy kolekcjonują jej powieści i jednego, trochę uciążliwego recenzenta-blogera, który z masochistyczną przyjemnością czyta każdą jej książkę, a potem pisze nie do końca przychylną recenzję. Od dawna widać, że taka literatura mu nie leży, a i tak brnie w kolejne historie miłosne. Spokojną egzystencję Lidki burzy przystojny sąsiad Jeremi, którego początkowo podziwia z ukrycia. Poznają się dopiero dzięki zwierzakowi pisarki, który zakrada się do sypialni w mieszkaniu obok.

Relacja Lidki i Jeremiego, to zasadniczy temat powieści. Jednak autorka dużo miejsca poświęca także na życie i związki przyjaciółek dziewczyny. Karolina, Tatiana i Aneta mają pozornie poukładane życie, ale też masę problemów - zwłaszcza miłosnych. Związek z młodszym, powrót ukochanego sprzed lat, przekroczenie granicy pracownik/pracodawca, związek pełen nudy i rutyny to tylko kilka komplikacji, z którymi borykają się dziewczyny. Lidka natomiast wchodzi w wymianę maili ze swoim ulubionym blogerem. O dziwo, rozmawia im się świetnie. Chłopak (o ile to w ogóle jest chłopak!) jest inteligentny, błyskotliwy i ma świetny gust muzyczny. Chociaż każde z nich ukrywa się pod swoim pseudonimem, to ich wirtualna znajomość to coś naprawdę wyjątkowego.

Agnieszka Lingas-Łoniewska pisze nieźle! Nie mogę przyczepić się stylu, bo czytało mi się lekko i przyjemnie. Mogłabym przyczepić się treści, która momentami jest zbyt przewidywalna, zbyt infantylna. Taki lepiej skonstruowany harlequin, w którym miłość, dotyk, wszelkie emocje związane z zakochaniem się są na pierwszym miejscu. Co dziwne - bohaterowie nie są jakoś bardzo oderwani od rzeczywistości (jak to właśnie w harlequinach bywa), chociaż nie oszukujmy się - miejscami wydarzenia są mało realistyczne.

Nie jest to gatunek, którym się zaczytuję. Przekonuję się dopiero do powieści obyczajowych, ale do takich typowo romansowych wciąż podchodzę z dystansem. Książka jednak nie zmęczyła mnie, nie zniechęciła (z chęcią przeczytam kolejną powieść autorki!), chociaż bardzo żałuję, że była taka przewidywalna. Zabrakło mi elementów zaskakujących, zwrotów akcji (w romansach też się da!) i tego... tytułowego kota też było za mało!





Przeczytane dzięki Legimi.pl (Legimi na Kindle).