Na początku mój wzrok przykuł tytuł. Pomyślałam sobie, że książka o mieście książek musi być cudowna. Następnie przypatrzyłam się okładce i wtedy już wiedziałam, że muszę ją przeczytać. I przeczytałam...
Jest to niezwykła powieść o smoku Hildegunście Rzeźbiarzu Mitów, który dostaje od swojego ojca poetyckiego utwór. W zasadzie dzieło. Ba! Arcydzieło. Najdoskonalej napisane, wzbudzające niesamowite emocje i wpędzające w przekonanie, że nie da się napisać nic lepszego. Smok wyrusza na poszukiwanie autora tegoż dzieła i trafia do Księgogrodu. Księgogród to miejsce, w którym każdy zajmuje się książkami, a książek jest nieskończenie wiele. Są tam książki piękne i brzydkie, zadbane i rozlatujące się, spokojne i atakujące, a także książki latające, gryzące, patrzące jednym okiem i analfabetyczne książki terrorystyczne. Świat przedstawiony jest światem cudownie fantastycznym i żyją w nim różne dziwne stwory. Największą sympatią obdarzyłam buchlingi, które to wybierają sobie imiona poetów i uczą się na pamięć całej ich twórczości. Nasz smok za to przemierza antykwariaty, ulice, piwnice... potem i katakumby i inne szyby podziemne, uchodzi cało z niebezpiecznych sytuacji, aż w końcu spotyka... ale o tym trzeba przeczytać samemu.
Niesamowitą zabawę z tekstem musiała mieć tłumaczka, jedno z wielu miejsc w tekście, które mnie zachwyciło:
"Uwolnił cmok swe usta od jej ust i usiadł chrzęst na rozklekotanym krześle. Podniósł szelest papier i obserwował go mrug.
- Czy to jego testament? - spytał och.
Westchnęła stęk.
- Nie odziedziczymy więc posiadłości Dunkelstein, tylko stary taboret
do dojenia? - Rzucił prast papier do kominka, gdzie trzask spłonął.
Zaśmiał się heh i splunął smark na podłogę.
Zapłakała szloch."
Poza tym autor wplótł w tekst tyle aluzji, ukrytych znaczeń, czy umieścił w nim tylu znanych pisarzy, że niesamowitą rozrywką jest rozgryzanie kto jest kto. A przewija się i Ojahnn Golgo van Fontheweg, Perla La Gadeon, czy Eseila Wimpershlaak. Sprytne, prawda?
W tekście pojawiają się też odniesienia do współczesnej twórczości, do tego, co ma szansę się wybić i odnieść na rynku największy sukces.
"Problem polega na tym: Aby zarobić pieniądze, dużo pieniędzy, nie potrzebujemy wcale wspaniałej, nieskazitelnej literatury. To, czego potrzebujemy, to miernota. Tandeta, szmelc, towar masowy. Więcej i coraz więcej. Potrzebujemy coraz grubszych, nic nieprzekazujących książek. Liczy się tylko sprzedany papier. A nie słowa, które się na nim znajdują." I gdyby się tak zastanowić, czy to nie jest zjawisko szeroko rozpowszechnione? Czy przypadkiem nie jest tak, że w dużej mierze to, co się najlepiej sprzedaje, to średniej jakości papka literacka?
"Miasto Śniących Książek" urzeka. Nie jest to lektura trzymająca w niesamowitym napięciu, zdarza się kilka stron, które nudzą i zmuszają do zrobienia sobie przerwy, ale jest to lektura tak urocza i pełna wdzięku, że te mniej ciekawe momenty można spokojnie wybaczyć. I po prostu przetrwać. Autor wykreował świat fantastycznych postaci, jedne się lubi, innych się nie znosi, ale niemalże wszystkie wzbudzają szereg emocji. Bardzo się cieszę, że książka wpadła w moje ręce i, że miałam okazję przejść cały Księgogród ze smokiem Hildegunstem i zobaczyć jego oczami miasto, w którym książka jest najważniejsza i w którym wszystko kręci się dookoła książki. Magiczna lektura dla tych, co kochają czytać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz